Pomysł, by wszystkie partie tworzące obecną koalicję rządzącą wystawiły wspólnego kandydata na prezydenta, ma dla tworzących ją partii kilka ważnych zalet, ale wiąże się też z kilkoma poważnymi ryzykami.
Dlaczego wspólny kandydat koalicji na prezydenta może skończyć jak wspólna lista w 2023 r.
Zacznijmy od tych ostatnich. Główne ryzyko związane jest z tym, co wydarzyło się rok temu ze wspólną listą partii ówczesnej opozycji w wyborach parlamentarnych. Zamiast do jej ułożenia doszło do awantury i wzajemnych oskarżeń o to, kto jest winien temu, że PO, Lewica i Trzecia Droga poszły osobno.
Tyle tylko, że wybory parlamentarne i prezydenckie to zawody o zupełnie innych regułach. W parlamentarnych różne partie – jak się okazało – miały większą możliwość przyciągnięcia zróżnicowanych elektoratów, co przełożyło się na wygraną 15 października. W wyborach prezydenckich kandydat musi w drugiej turze dostać ponad 50 proc. głosów. Ostatecznie więc wszystkie partie koalicyjne i tak poprą w niej wspólnego kandydata. Teraz gra toczy się o to, by to samo zrobić również w pierwszej turze.
Czy Szymon Hołownia może zrezygnować ze startu w wyborach prezydenckich?
Dla Lewicy i PSL to mniejsze ryzyko. Kampania to szansa na zaprezentowanie odmienności i promowanie własnego szyldu, ale jeśli ich wynik będzie słaby, zamiast pomóc, pogrąży je. Przed największym dylematem stoi Szymon Hołownia, który zbudował swoją partię na osobistej popularności i wyniku w wyborach prezydenckich 2020 roku. Czy tak łatwo będzie mu porzucić dotychczasowe plany w imię jedności obozu władzy? Z pewnością, gdyby wszyscy liderzy koalicji 15 października byli wobec siebie całkowicie lojalni, decyzja byłaby łatwiejsza. Ale najdyplomatyczniej rzecz ujmując, tarć w koalicji nie brakuje. Wszak są w niej niemal wszystkie opcje – od lewicy przez liberałów i centrystów po konserwatystów. Nic dziwnego, że na wiele spraw mają różne zapatrywania.
I to właśnie podkreślenie jedności koalicji rządzącej byłoby największą zaletą pomysłu wspólnego kandydata. Zamiast podkreślać różnice, kampania skupiałaby się na tym, co koalicję łączy. I mogłaby pokazać, że mimo różnych światopoglądów cel jest jeden: by po Andrzeju Dudzie w Pałacu Prezydenckim zamieszkał reprezentant koalicji 15 października, kończąc ostatecznie okres rządów PiS.