Słowo „migracja” brzmi w Polsce złowieszczo. Za sprawą seansów ksenofobii fundowanych od 2015 r. przez PiS prawie nie ma odważnych polityków, którzy powiedzieliby, że obywateli innych krajów należy w Polsce przyjmować zarówno ze względów humanitarnych, jak i zapotrzebowania naszego rynku pracy. Wyjątkiem był masowy napływ uciekinierów z Ukrainy, ale wtedy wybuchła wojna i nikt się rządzących nie pytał, co myślą, tylko starał się pomóc ofiarom rosyjskiej agresji.
Czytaj więcej
Choć nasz kraj wydał ponad 90 tys. wiz dla specjalistów IT ze Wschodu, do Polski przyjechał tylko co siódmy zaproszony cudzoziemiec. Nikt nie wie, co się dzieje z pozostałymi.
Polska nie ma polityki migracyjnej. Sposób wydawania wiz jest patologiczny, bo w dużej mierze polega na outsourcingu, czyli generowaniu zysku dla prywatnych pośredników, co ujawniła afera wizowa. Zatrudnianie pracowników z odległych państw – Nepalu, Pakistanu czy Chin – przypomina często handel żywym towarem. Program dla informatyków miał być chlubnym wyjątkiem, ale dziś nikt już nie pamięta, kto jest odpowiedzialny za to, że się nie udał. Może Łukaszenko?
Czytaj więcej
Nie wiadomo, gdzie jest 80 tys. specjalistów IT ze Wschodu, którzy dostali wizy na pracę w Polsce.
MSZ we wrześniu 2020 r. postanowiło pomóc obywatelom Białorusi, zaraz po wielkich demonstracjach w tym kraju i prześladowaniach, które na nich spadły ze strony reżimu Łukaszenki. Wprowadzono program dla informatyków, rozszerzony potem m.in. o Ukrainę i – mimo wybuchu wojny – także o Rosję. „Zapewniamy szybką ścieżkę wizową dla specjalistów z sektora IT i ich rodzin (...) i usługi pozwalające na miękkie lądowanie w Polsce” – chwalił się resort spraw zagranicznych. Wydano 100 tys. wiz. Informatyków pojawiło się w Polsce jednak tylko 13,5 tys. Co się stało z pozostałymi odbiorcami wiz? Nikt nie wie.