Podczas konferencji prasowej Jarosław Szymczyk robił wszystko, by zrzucić odpowiedzialność z siebie i podległych mu funkcjonariuszy, ale i z całego obozu władzy. Sprawa nieludzko potraktowanej przez policję pani Joanny z Krakowa kompromituje bowiem nie tylko osoby przeprowadzające interwencję, to także – w okresie przedwyborczym – polityczny granat, uderzający w rządzących.
Sprawa pani Joanny może zaszkodzić PiS
Bo jeśli przyjąć, że kampania to narzędzie służące mobilizacji elektoratu, to trudno chyba znaleźć lepszy sposób, by wyborców, a przede wszystkim wyborczynie – zdemobilizować. Zagorzali zwolennicy zapewne PiS nie porzucą, ale ci, którzy się wciąż wahają i nabrali dystansu do rządzących po wyroku Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej w sprawie aborcji – już do PiS nie wrócą.
Czytaj więcej
Nie godzę się na publiczny lincz na moich ludziach. Wykonywali obowiązki - mówił na konferencji prasowej komendant główny policji, gen. insp. Jarosław Szymczyk, komentując sprawę Joanny z Krakowa.
Dlatego komendant Szymczyk składał publicznie nieszczerze brzmiące zapewnienia o tym, że policja bała się o życie pani Joanny i wszelkie działania, jakie prowadziła z owej niesłychanej troski wynikały. Nie potrafił podać jednak nawet jednej czynności, która o tej trosce by świadczyła.
Policja nie martwiła się o życie pacjentki, tylko chciała zabezpieczyć dowody
Ani rewizja osobista z przysiadami nago, ani zarekwirowanie laptopa i telefonu, ani kordon wokół łóżka, na którym odbywało się badanie, ani przymusowe przewiezienie kobiety pod eskorta do innej placówki – nic z tych działań nie świadczy o trosce. Wprost przeciwnie – jak podkreślała w TVN24 posłanka Magdalena Sroka, była policyjna negocjatorka – wszystko, co robili funkcjonariusze, miało na celu zabezpieczenie dowodów przestępstwa, jeszcze przed jego stwierdzeniem i ewentualnym postawieniem kobiecie zarzutów, których zresztą w świetle prawa stawiać w tej sytuacji się nie da.