Jest swoistym paradoksem, że w przypadku podziału partyjnych pieniędzy obowiązuje zupełnie inna logika niż przy rozdziale miejsc w Sejmie. Ordynacja wyborcza według metody D’Hondta działa bowiem progresywnie – im większa liczba głosów została oddana na dany komitet wyborczy, tym większą liczbę mandatów on dostaje. Podział pieniędzy jest zaś degresywny – im więcej komitet dostanie głosów, tym są one jakby mniej warte. Dla przykładu partia, która nie przekroczy progu wyborczego, ale przekroczy 3 proc., dostaje niemal 6 zł za każdy głos. Tymczasem ta, która dostanie więcej niż 30 proc. głosów – niespełna złotówkę za głos. Degresywny mechanizm finansowania ma w założeniu wyrównywać szanse partii w naszej polityce, ale w obecnej sytuacji może się okazać rozwiązaniem, które wcale nie będzie skłaniać ugrupowań opozycyjnych do startu z jednej listy.
Bo załóżmy, że Platforma, PSL, Lewica i Polska 2050 startują razem i rejestrują w Państwowej Komisji Wyborczej umowę, z której wynika, że np. partia Szymona Hołowni otrzyma 20 proc. subwencji całego komitetu. Jednakże jeśli pójdzie osobno i otrzyma 10 proc. głosów, to otrzyma – w pewnym uproszczeniu – ponad trzy razy więcej pieniędzy, niż gdy będzie szła jako koalicjant na dużej liście.
Czytaj więcej
Małym partiom może nie opłacać się startować w koalicjach. Większą subwencję dostaną, idąc do wyborów samodzielnie.
Jeśli partie polityczne chcą zachować po wyborach podmiotowość, już dziś muszą planować, jak będzie wyglądała ich sytuacja finansowa po wyborach. Wszak Jarosław Kaczyński wziął na listy Porozumienie Jarosława Gowina i Solidarną Polskę Zbigniewa Ziobry, nie dzieląc się z nimi ponad 20 mln zł subwencji rocznie, choć przecież stanowili oni niemal 10 proc. Klubu PiS w Sejmie. I właśnie dlatego tak łatwo było Kaczyńskiemu rozbić Porozumienie. Po prostu było pozbawione stabilnego finansowania.
Jednocześnie nie powinno się tego rozpatrywać wyłącznie w kontekście egoistycznych ambicji partyjnych liderów. Podmiotowość w polityce nie polega przecież na tym, że rezygnuje się z własnego programu dla osiągnięcia wyższego celu, bo idąc do wyborów z pewnym programem, składa się wyborcom konkretną obietnicę.