Politykom można, a nawet należy wybaczać błędy. Zwłaszcza jeśli się do nich przyznają. Sobotnie wystąpienie premier Beaty Szydło, późniejsze chaotyczne poszukiwanie kontaktu z dziennikarzami przez marszałka Senatu Stanisława Karczewskiego i jego zapewnienia, że PiS nie chce limitować dostępu do Sejmu, wszystko to wskazuje, że PiS zdaje sobie sprawę z popełnionego błędu.
Mało kto jednak wierzy, że to był tylko błąd. Rządzącym nie udało się przekonać mediów, że zależy im wyłącznie na „ucywilizowaniu pracy dziennikarzy". Intencje są w tej sprawie niestety kwestią trzeciorzędną i nawet jeśli – w jakimś głębokim zamyśle – kierowano się z gruntu uczciwym motywem, komunikat, jaki otrzymało społeczeństwo, był jednoznaczny: PiS utrudnia dziennikarzom wstęp do Sejmu, co – zdaniem 70 proc. ankietowanych przez IBRIS – ograniczy dostęp obywateli do informacji o pracach parlamentu. Ogromna większość redakcji solidarnie oprotestowała planowane zmiany. Opozycja protest dziennikarzy zinstrumentalizowała i przerobiła na paliwo polityczne. Chaos w Sejmie skończył się okupacją mównicy i głosowaniami w Sali Kolumnowej, które budzą zastrzeżenia konstytucjonalistów. Na dodatek doszło do protestów przed Sejmem i interwencji policji. Efekt? Kryzys polityczny jak po wybuchu bomby atomowej.
Nie można wstrzymać się od zadania przy tej okazji kilku pytań. Czy wywołanie kryzysu politycznego było zamierzone czy nie? Wszak Jarosław Kaczyński zapowiadał niedawno, że w końcu roku „będzie się działo". Czy chodziło właśnie o to przesilenie? A jeśli tak, to w jakim celu?
Dlaczego tak skandaliczną indolencją w trakcie piątkowych wydarzeń wykazał się marszałek Marek Kuchciński? Dlaczego w rozmowach z mediami zastąpił go Stanisław Karczewski? Czyżby także w PiS zrozumiano, że jest już zgraną kartą? Po co w specjalnym wystąpieniu telewizyjnym pojawiła się premier Beata Szydło, która w sprawie sporu kierownictwa Sejmu i dziennikarzy nie gra żadnej roli? Czyżby w PiS uznano, że sytuacja grozi porządkowi społecznemu i należy na wzburzony kraj wylać wiadro oliwy? Dlaczego premier nie wspomniała o inicjatywie prezydenta Andrzeja Dudy?
Pytania można mnożyć. Ja poprzestanę na tych kilku, zostawiając czytelnika z najważniejszym: czy ostatni przedświąteczny weekend to chwile „anarchii", chuligaństwa" i chaosu, czy też eskalacja konfliktu, który może się przerodzić w coś poważniejszego. Co do jednej sprawy mam pewność. Kalendarz tym razem nie pomoże rządzącym. Święta nie wyciszą emocji. Po Bożym Narodzeniu temat powróci, a ewentualna eskalacja może nas zaprowadzić w kompletnie nieoczekiwane rewiry. Bardzo zresztą na tym zależy opozycji i części mediów.