"Dramat" ów powstał pod wpływem twórczości Jadwigi Staniszkis, co świadczy raz jeszcze, że każdy autor może zaszkodzić. Wygląda na to, że Krasowskiemu zaszkodzili i inni, w tym wypadku zdaje się, że również Hegel, jeśli był to Hegel, a nie jego popularyzatorzy. W każdym razie "Dramat" okazuje się tragedią, zwłaszcza, że jest opowieścią o fatalizmie. My, Polacy, skazani jesteśmy na peryferyjność, egzaltuje się Krasowski, i co byśmy nie czynili peryferyjnymi pozostaniemy. I wszystko jest u nas peryferyjne, a więc liche, niedorobione i nie takie jak w centrum. I wszystko się u nas degraduje i wypacza. I nic nie jest naprawdę nasze, nawet nasza historia, bo robią ją za nas inni, a nasze wysiłki nie mają w tym względzie żadnego znaczenia.
Okazuje się, wynika z lamentów Krasowskiego, że jest nawet gorzej niż głosi nasz Salon. Bo wprawdzie Salon zgodziłby się z Krasowskim, że jesteśmy gatunkiem podrzędnym, ale w związku z tym apeluje, abyśmy się naszej podrzędności wyrzekli, przestali być sobą i naśladowali Europejczyków. Daje to nadzieję, że za czas jakiś, wprawdzie gorszymi, ale jakimiś Europejczykami się staniemy, a od prawdziwych dostaniemy cukierka. A Krasowki wie, że z losem swoim, nieudanego bo peryferyjnego miotu, pogodzić się musimy, bo nawet nasze naśladownictwo przekleństwem peryferyjności musi być skażone.
Dziwi mnie tylko, że u kogoś posiadającego taką erudycję, nie budzą refleksji tak liczne u klasyków – że wspomnę choćby Maxa Webera – koncepcje twórczej roli peryferium. I zaczynam zastanawiać się: czy naprawdę naczelny "Dziennika" u Staniszkis ów fatalizm wyczytał?
I wyobrażam sobie jak podróżuje on do Centrum, do siedziby Springera, swojego właściciela. Jak w Hamburgu, w szklanym pałacu, w sekretariatach oczekuje na przyjęcie u ważnych person. Jak uczy się skomplikowanych relacji w iście bizantyńskiej strukturze koncernu i usiłuje odgadnąć nastroje, od których zależy jego los. Jak wpatruje się w twarze osób, które zadecydować mogą o jego przyszłości. I myślę jak peryferyjnie musi się wówczas czuć.
Jeśli więc zrozumiemy naczelnego "Dziennika", to jasne stanie się, że swoim statusem będzie chciał nas wszystkich obdarzyć. Bo dużo lepiej swoją, powiedzmy... drugorzędną rolę, uznać za przejaw dziejowej konieczności niż zależny od siebie wybór. Dużo wygodniej swoimi kompleksami podzielić się z narodem i uznać je za bytowy status.