Hiroyuki Sanada odebrał kilka dni temu Złoty Glob za rolę w „Szogunie”. Serial dostał też trzy inne Złote Globy. Wcześniej zdobył 18 telewizyjnych nagród Emmy. Podczas ostatniego festiwalu EnergaCAMERIMAGE aktor został uhonorowany nagrodą za najlepszą kreację w serialu telewizyjnym.
Kiedy ponad dwa lata temu zaczynał pan w Vancouver zdjęcia do „Szoguna”, przypuszczał pan, że ten serial może odnieść taki ogromny sukces?
Absolutnie nie. Zwłaszcza że 70 proc. dialogów jest tu po japońsku i wymaga napisów. „Szogun” wydawał nam się wielkim wyzwaniem dla widzów. Dlatego reakcja zarówno krytyków, jak publiczności była dla nas wspaniałą, wielką niespodzianką.
Zdecydowałem się postawić wszystko na jedną kartę i ze swoją mentalnością, ze swoimi zwyczajami spróbować zadomowić się na Zachodzie
Dziś buduje pan most pomiędzy kulturą japońską a kulturami europejską i amerykańską.
Kiedy zaczynałem grać w Hollywood 20 lat temu, czułem ogromny mur pomiędzy kulturą zachodnią i wschodnią. Burzenie tego muru stało się niemal misją mojego życia. Do tego stopnia, że przeprowadziłem się z Tokio do Los Angeles.
Najpierw grał pan w Teatrze Szekspirowskim w Londynie.
To było wielkie wyzwanie. I właśnie tamto doświadczenie zmieniło moje życie. Zrozumiałem, jak trudne, ale też ogromnie ważne jest przenikanie się kultur. Zdecydowałem się postawić wszystko na jedną kartę i ze swoją mentalnością, ze swoimi zwyczajami spróbować zadomowić się na Zachodzie.