Hiroyuki Sanada. Szogun z Los Angeles nagrodzony Złotym Globem

Jako dziecko kochałem opowieści o szogunie Tokugawa. A gdy straciłem ojca, mając 11 lat, stał się dla mnie męskim wzorem. Jakby zastąpił mi bliskiego człowieka – mówi Hiroyuki Sanada o bohaterze serialu „Szogun”, w którego się wcielił.

Publikacja: 09.01.2025 14:20

Hiroyuki Sanada w serialu szogun

Hiroyuki Sanada

Hiroyuki Sanada w serialu szogun

Foto: mat. pras.

Hiroyuki Sanada odebrał kilka dni temu Złoty Glob za rolę w „Szogunie”. Serial dostał też trzy inne Złote Globy.  Wcześniej zdobył 18 telewizyjnych nagród Emmy. Podczas ostatniego festiwalu EnergaCAMERIMAGE aktor został uhonorowany nagrodą za najlepszą kreację w serialu telewizyjnym.

Kiedy ponad dwa lata temu zaczynał pan w Vancouver zdjęcia do „Szoguna”, przypuszczał pan, że ten serial może odnieść taki ogromny sukces?

Absolutnie nie. Zwłaszcza że 70 proc. dialogów jest tu po japońsku i wymaga napisów. „Szogun” wydawał nam się wielkim wyzwaniem dla widzów. Dlatego reakcja zarówno krytyków, jak publiczności była dla nas wspaniałą, wielką niespodzianką.

Zdecydowałem się postawić wszystko na jedną kartę i ze swoją mentalnością, ze swoimi zwyczajami spróbować zadomowić się na Zachodzie

Hiroyuki Sanada

Dziś buduje pan most pomiędzy kulturą japońską a kulturami europejską i amerykańską. 

Kiedy zaczynałem grać w Hollywood 20 lat temu, czułem ogromny mur pomiędzy kulturą zachodnią i wschodnią. Burzenie tego muru stało się niemal misją mojego życia. Do tego stopnia, że przeprowadziłem się z Tokio do Los Angeles.

Najpierw grał pan w Teatrze Szekspirowskim w Londynie.

To było wielkie wyzwanie. I właśnie tamto doświadczenie zmieniło moje życie. Zrozumiałem, jak trudne, ale też ogromnie ważne jest przenikanie się kultur. Zdecydowałem się postawić wszystko na jedną kartę i ze swoją mentalnością, ze swoimi zwyczajami spróbować zadomowić się na Zachodzie. 

Decyzja o przeprowadzce była trudna?

Takie decyzje zawsze są trudne. Na zdjęcia do „Ostatniego samuraja” wciąż jeszcze dojeżdżałem do Kalifornii z Japonii. Potem spędziłem w Los Angeles sześć miesięcy podczas postprodukcji tego filmu. Konsultowałem wszystko, co związane było z azjatycką kulturą i tradycją. Ale wciąż czułem się w Stanach jak gość. I zrozumiałem, że jeśli chcę zaistnieć w amerykańskim kinie, muszę się do Los Angeles przeprowadzić na stałe. Miałem świadomość, że inaczej nie zburzę tego muru w sobie.

Jakie wartości kultura japońska może dać Zachodowi?

Myślę, że przede wszystkim poczucie lojalności, chęć do poświęcenia się dla innych, dla kraju, dla idei. To, czego tak bardzo dzisiaj w świecie brakuje.

Przeczytałam, że szogun Tokugawa – pierwowzór Toranagi, którego gra pan w „Szogunie”, zawsze był dla pana bardzo ważny. To prawda?

Tak, jako dziecko kochałem opowieści o nim. Zawsze go podziwiałem, a gdy straciłem ojca, mając 11 lat, Tokugawa stał się dla mnie rodzajem męskiego wzorca. Jakby zastąpił mi bliskiego człowieka, którego los mi zabrał. Niósł w sobie tajemnicę, miał wiele cech, które podziwiałem. Szczególnie ważne wydawało mi się jego przekonanie, że życie ludzkie jest długą drogą i nigdy w tej drodze nie wolno się spieszyć. 

A pan się nie spieszy?

Nie. Gdy zacząłem studiować aktorstwo, nigdy nie dążyłem do szybkiej sławy. Chciałem wciąż się uczyć, doskonalić. Kiedy przyszła sława, też się nie spieszyłem. Najważniejsza była dla mnie nauka. Ciągły trening, ciągłe doskonalenie swojej sztuki. Nauczyłem się czekać. Myślę, jakim aktorem będę za 20–30 lat. To mi pozwala nabierać dystansu do dzisiejszych osiągnięć. Tokugawa nauczył mnie cierpliwości i ona mi się w życiu bardzo przydaje. 

Jest pan również producentem „Szoguna”. Podjął się pan tej funkcji po raz pierwszy.

Zawsze do tego dążyłem. Jako aktor mam ograniczone możliwości propagowania japońskiej kultury na Zachodzie. Jako producent mogłem to robić, między innymi angażując do ekipy japońskich artystów. W „Szogunie” pracowali oni praktycznie w każdym departamencie – scenografii, kostiumach, charakteryzacji. Na planie zawsze byli japoński „mistrz gestów” i specjalista od ruchu samurajskiego. Poza tym w samym scenariuszu, który jest luźną adaptacją bestsellerowej powieści Jamesa Clavella z 1975 roku, skupiliśmy się na postaci szoguna. W poprzedniej adaptacji, która powstała kilka lat po ukazaniu się książki, głównym bohaterem był Anglik John Blackthorne. No i – co wydaje mi się ważne dla prawdy tego serialu – mamy  w obsadzie wielu japońskich aktorów, a większość dialogów toczy się po japońsku. Towarzyszą im angielskie napisy. 

Pana współpracownicy mówią, że podczas zdjęć niemal nie schodził pan z planu.

To prawda. Byłem na planie nawet w tych dniach, kiedy nie stawałem przed kamerą. Przychodziłem wcześnie rano, sprawdzałem dekoracje, kostiumy, potem uczestniczyłem w próbach aktorskich. Często rozmawiałem ze statystami, tłumaczyłem im niuanse japońskiej kultury, żeby również drugi plan w naszym serialu tchnął prawdą. Przyznaję zresztą, że jako współproducent miałem dużo większy komfort jako aktor. Przed kamerą nie stresowałem się, bo wiedziałem, że są w ekipie ludzie, którzy wyznają wartości podobne do moich. Łącząc obie funkcje, czułem się wolny, zrelaksowany, bezpieczny. Myślałem: „Dzięki producencie, że zapewniasz mi taki komfort pracy”.

Gwiazdy amerykańskie są inne niż japońskie?

To zależy od osoby. Ale oczywiście główna różnica polega na tym, że nasi artyści myślą wyłącznie o rynku krajowym, a w Stanach aktorzy walczą o rynek międzynarodowy. Ja zawsze zadawałem sobie pytanie, gdzie są moje granice i nie było mi łatwo wyjść w świat. Znakomity odbiór „Szoguna” jest ogromnie ważny również dlatego, że może on stać się odskocznią do kariery dla moich japońskich kolegów. Bo rozszerza im perspektywy marzeń. Pokazuje, że mamy coś do zaproponowania światu kultury masowej. I że warto budować ten most między Wschodem i Zachodem. 

Hiroyuki Sanada odebrał kilka dni temu Złoty Glob za rolę w „Szogunie”. Serial dostał też trzy inne Złote Globy.  Wcześniej zdobył 18 telewizyjnych nagród Emmy. Podczas ostatniego festiwalu EnergaCAMERIMAGE aktor został uhonorowany nagrodą za najlepszą kreację w serialu telewizyjnym.

Kiedy ponad dwa lata temu zaczynał pan w Vancouver zdjęcia do „Szoguna”, przypuszczał pan, że ten serial może odnieść taki ogromny sukces?

Pozostało jeszcze 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Film
Złote Taśmy dla „Kosa” Pawła Maślony i „Strefy interesów” Jonathana Glazera
Film
Złote Globy dla „Emilii Perez” i „Brutalisty”
Film
Rekomendacje filmowe: Opowieści o miłości i odchodzeniu
Film
Serial „Czarne stokrotki”: symbol bardziej tajemniczy niż swastyka
https://track.adform.net/adfserve/?bn=78448410;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Zaskakujący debiut. „To nie mój film” o kryzysie w związku