Instytucje zajmujące się dystrybucją środków publicznych na finansowanie prac badawczo-naukowych oraz programów rozwojowych oczekują podania w wycenie wartości [sic!] rynkowej, wyliczonej za pomocą prostych algorytmów, pozwalających na uzyskanie szybkiego wyniku. Na czym polega to zasadnicze nieporozumienie?
Paradygmat wycen w Polsce skłania tak zleceniodawców, jak wielu autorów wycen do bezrefleksyjnego dążenia do wyliczenia wartości rynkowej w formie liczby „wyskakującej" w okienku szablonu analitycznego. Tymczasem wynalazek, tzw. innowacja, nie ma ze swej istoty wartości rynkowej. Wyliczanie wartości rynkowej jest kwestionowaniem nowatorskiego i unikatowego charakteru wycenianej wartości niematerialnej. Skoro jest innowacyjna, to nie sposób jej zestawiać, zgodnie z logiką ekonomii, z porównywalnymi na rynku rozwiązaniami. Szczególnym wypaczeniem w obszarze komercjalizacji wiedzy są próby „urynkowienia" patentów produkowanych przez lata na półki magazynowe różnych instytutów naukowo-badawczych tylko dlatego, że pojawiły się fundusze na ich komercjalizację.
A gdzie jest rynek na te efekty rodzimych wynalazców? Jeśli rynek rozumiemy, wg komentarzy do ustawy o rachunkowości, jako „taki, na którym w każdej chwili można wskazać zarówno chętnego do sprzedaży tego aktywa, jak i do jego zakupu", to czy na każdy rezultat twórczości ze sfery nauki są chętni do zakupu w sferze biznesu? Oczekiwanie zatem wskazania wartości rynkowej wyniku prac badawczo-rozwojowych wobec braku zdefiniowanego, wręcz wskazanego po imieniu, odbiorcy/inwestora jest dowodem prymatu ignorancji nad wiedzą w sferze działań komercjalizacyjnych.
Tymczasem wyceny wartości rynkowej tych „pułkowników" odbywają się, a jakże, na komendę, choć rynek na te pomysły nie istnieje, nikt ich nie potrzebuje.
Polskie doświadczenia wolnorynkowe w zestawieniu z krajami o ugruntowanej świadomości ekonomicznej są zbyt krótkie, by oczekiwać szacunku i zrozumienia dla racjonalnych kryteriów decyzyjnych. Ciągle wprawdzie jeszcze imponują nam „zachodnie" lub „światowe" standardy i procedury wyceny. Nie ma w tym oczywiście nic złego. Przeciwnie, nie należy przecież wyważać drzwi już przez kogoś otwartych. Istotą problemu jest jednak nieprzystawalność wielu wskaźników i procedur pochodzących z innych realiów gospodarczych i kultur biznesowych, jakże ciągle różnych od polskiej rzeczywistości.