Jose Socrates, zdymisjonowany od kilku tygodni premier Portugalii, poprosił Unię Europejska o pomoc finansową. Rząd nie jest już w stanie refinansować swojego długu na rynku: rentowność obligacji dziesięcioletnich i pięcioletnich sięga odpowiednio 9,7 i 8,6 proc. W unijnych stolicach nie widać zaniepokojenia. Słychać raczej westchnienie ulgi.
Eksperci szacują wartość pomocy na 70 – 90 mld euro. Komisja Europejska zapewnia, że pieniędzy wystarczy. Europejski Fundusz Stabilności Finansowej dysponuje 440 mld euro gwarancji państw strefy euro, z czego Irlandia wykorzystała tylko około 20 mld euro. Bo reszta wartego w sumie 85 mld euro pakietu pochodziła z europejskiego mechanizmu stabilności finansowej (EFSM), czerpiącego wprost z budżetu UE oraz z MFW i kasy samej Irlandii. Z kolei Grecja pożyczała pieniądze bezpośrednio od państw strefy euro, zanim powstał EFSF.
Pieniądze nie są więc problemem, niepokoi natomiast niepewność prawna. – Rząd portugalski nie ma mandatu do negocjowania pakietu pomocowego, przewidującego poważne reformy – mówi "Rz" Zsolt Darvas, ekspert brukselskiego instytutu Bruegel. Przyspieszone wybory odbędą się dopiero 5 czerwca, a wcześniej Portugalia będzie potrzebowała refinansowania długu wartości kilkunastu miliardów euro. Dlatego pojawiła się koncepcja kredytu pomostowego udzielonego bez żadnych warunków na pokrycie bieżących potrzeb.
– Niemcy raczej się na to nie zgodzą, ale Hiszpania, Francja, czy nawet Wielka Brytania mogą być zainteresowane, bo to służy stabilności u nich – uważa Darvas.
Sytuacja Portugalii jest lepsza niż Grecji i Irlandii. Ani nie ma tak wysokiego długu i deficytu jak Grecja, ani tak chorych banków jak Irlandia. – Ale ma słabe perspektywy wzrostu gospodarczego, co wywiera presję na budżet w najbliższych latach. Dlatego lepiej, żeby w tym czasie nie była zależna od chwiejnego rynku, ale miała zapewnione zewnętrzne finansowanie na określonych z góry zasadach – uważa Darvas. Według niego Portugalia może być już ostatnią ofiarą kryzysu w strefie euro. – Upadku Hiszpanii nie boi się szef OECD Angel Gurria. – Hiszpania zajęła się swoimi czterema podstawowymi problemami: deficytem, rynkiem pracy, emeryturami i instytucjami finansowymi – powiedział w Budapeszcie.