W sytuacji, gdy Stany Zjednoczone wycofują się z porozumień paryskich, a kampania na rzecz hamowania zmian klimatycznych na całym świecie ląduje w cieniu potencjalnych wojen handlowych, odnawialne źródła energii wydają się w naturalny sposób tracić impulsy rozwojowe. To jednak błędne wrażenie: na OZE zależy dziś nie tylko naukowcom, ekologom czy politykom, ale przede wszystkim przedsiębiorcom, co zupełnie zmienia optykę.

„Pan Michał, inwestor w sektorze OZE, zbudował farmę fotowoltaiczną o mocy 3 MW. Zgodnie z obowiązującymi przepisami musi przejść skomplikowaną i czasochłonną procedurę uzyskania koncesji na wytwarzanie energii elektrycznej, co opóźnia rozpoczęcie działalności o wiele miesięcy” – piszą na stronie sprawdzamy.com eksperci z zespołu deregulacyjnego stworzonego na prośbę premiera Donalda Tuska i kierowanego przez szefa InPostu Rafała Brzoskę. – „W międzyczasie [pan Michał – przyp. red.] ponosi koszty utrzymania gotowej, ale nieuruchomionej instalacji. Gdyby zamiast koncesji wymagany był jedynie wpis do rejestru, jak w przypadku mniejszych instalacji, mógłby szybciej rozpocząć działalność i generować energię dla odbiorców, unikając zbędnych opóźnień i kosztów administracyjnych” – dodają.

To jeden z postulatów zespołu w tym obszarze: zniesienie obowiązku zdobywania koncesji dla instalacji do 50 MW mocy. Drugi obejmuje podniesienie progu mocy instalacji, powyżej którego potrzebne jest w ogóle pozwolenie na budowę – z obecnych 150 kW do 500 kW. „Nawet małe zakłady usługowe i produkcyjne wymagają większej mocy, by obniżyć absurdalnie wysokie koszty energii” – przekonuje zespół Brzoski. Zmiana to większa niezależność energetyczna, obniżenie kosztów działalności i zwiększenie udziału tańszej energii w systemie elektroenergetycznym. „Będzie to z korzyścią dla konsumentów i przedsiębiorców, jak i przełoży się na wzrost poziomu inwestycji zagranicznych w Polsce” – czytamy na sprawdzamy.com. Dodajmy, że niskie koszty mogą się przekładać na niższe ceny produktów i usług, a czystość używanej w firmie energii to redukowanie jej śladu węglowego. Bez względu na to, czy liderzy świata są za czy przeciw, oddolna transformacja już się zaczęła.

Mój dach moją własną elektrownią

Dobrze widać to na przykładzie fotowoltaiki – ze względu na wciąż trwające zabiegi o zliberalizowanie rynku energetyki wiatrowej, jedynego sektora, który się realnie rozwija. „Fotowoltaika w Polsce kolejny rok z rzędu była liderem i głównym napędem wzrostu rynku OZE i podobnie jak w roku 2022 stanowi obecnie ok. 60 proc. mocy zainstalowanej OZE” – piszą autorzy opublikowanego przez EC BREC Instytut Energetyki Odnawialnej blisko rok temu raportu „Rynek fotowoltaiki 2024”. Odnotowują oni wzrost mocy PV w ciągu roku poprzedzającego publikację z 12,4 GW do 17 GW.

„Na koniec 2023 r. w mikroinstalacjach prosumenckich było zainstalowanych 66,3 proc. całkowitej mocy PV (…). Podobnie jak w roku poprzednim były to nie tylko instalacje domowe, ale i spory udział miały także instalacje należące do firm, montowane na różnego rodzaju obiektach usługowych, handlowych czy też budynkach sakralnych, z których korzystali tzw. autoproducenci” – zauważają eksperci. „W roku 2023 przybyło również małych instalacji (…) o mocach do 1 MW, niewymagających uzyskania koncesji na wytwarzanie energii elektrycznej. Instalacji tych było 4,1 GW (rok wcześniej 2,5 GW), co stanowi 24,3 proc. mocy PV ogółem (wzrost udziału o 5 proc.)” – czytamy. Dodajmy też, że instalacje o takiej mocy są zbyt duże dla gospodarstw domowych, a zbyt małe dla wchodzenia na rynek dostaw prądu. Można śmiało zakładać, że w tym segmencie rządzą firmy produkujące energię na własne potrzeby.

Niewątpliwie, zarówno w minionym roku, jak i w obecnym, przedsiębiorcy mogą w sporej mierze korzystać z programów dofinansowania budowy własnych OZE, o czym „Rzeczpospolita” regularnie donosi m.in. na stronach „Pieniądze dla firm”. Jednocześnie jednak dynamiczny rozwój krajowego rynku źródeł odnawialnych ma miejsce w okolicznościach mało sprzyjających: system elektroenergetyczny z coraz większym trudem radzi sobie z rozproszonymi źródłami energii. Nadal trzeba długo czekać na przyłączenie do sieci, procedury w przypadku pozwoleń na budowę, a także koncesji – wspomnianych przez zespół ds. deregulacji Rafała Brzoski – potrafią zwiększyć koszty inwestycji o dobrych kilkadziesiąt tysięcy złotych (w przypadku małych instalacji), w sytuacjach, gdy OZE produkują energię pełną parą, a zapotrzebowanie odbiorców jest dalekie od podaży, dochodzi do wyłączania instalacji.

Ale to nie zniechęca inwestorów. PepsiCo z końcem ubiegłego roku uruchomiła w miejscowości Święte (40 km od Legnicy) potężną farmę PV o mocy 3,5 Mwp, rozciągającą się na dwóch hektarach i mającą pokryć aż czwartą część zapotrzebowania energetycznego najbardziej zaawansowanego zakładu produkcyjnego koncernu. Zużywa on rocznie 11,7 Gwh energii elektrycznej, z czego farma ma dostarczać 2,8 Gwh. Inny przykład to sklepy sieci Dino: na koniec zeszłego roku było to 2688 sklepów, z których własne instalacje miało 2386 sklepów – 93 proc. sieci. Łączna moc instalacji należących do sieci na koniec III kw. 2024 r. sięgała już 95,2 MW.

Zazielenione kontrakty

Można się też spodziewać, że zazielenianie polskich energii w polskich firmach nabierze jeszcze większego tempa wraz z rozwojem rynku kontraktów PPA (power purchase agreement). Tego typu umowy są zawierane bezpośrednio między odbiorcą a właścicielami dużych farm OZE (wiatrowych i fotowoltaicznych), co pozwala korzystać z czystej energii bez uciekania się do inwestycji we własne instalacje. „W samym 2023 roku ogłoszono podpisanie ponad 20 duzych umów cPPA (corporate power purchase agreement – przyp. red.). Rok 2023 był także przełomowy pod względem legislacyjnym: polski rząd wdrożył do polskiego prawa część unijnej dyrektywy RED II dotyczącej odnawialnych źródeł energii. Dzięki temu zawieranie umów PPA zostało prawnie uregulowane” – przypominał kilka tygodni temu na stronach „Rz” Bartosz Ficak, dyrektor ds. wycen instrumentów finansowych w dziale rewizji finansowej BDO.

Ubiegły rok oraz początek tego roku zapewne też były pod tym względem udane. O zawarciu PPA z firmą R.Power informowały m.in. koncerny H&M, McDonald’s Polska oraz Play. Polenergia będzie dostarczać prąd do InPostu, Axpo Polska dla Brembo Poland, a GoldenPeaks Capital dla Reckitt czy Boryszew Green Energy and Gas. O tym, jak idzie zawieranie tych umów oraz ich realizacja, coraz bardziej szczegółowe dane zaczyna zbierać Urząd Regulacji Energetyki, więc wkrótce należy spodziewać się szczegółowych informacji o zainteresowaniu przedsiębiorców i wywiązywaniu się z umów przez dostawców energii.

Zmiana wektorów

Ostatnie szczyty klimatyczne ONZ upłynęły pod znakiem absurdu: pod pretekstem spotkania liderów polityki i biznesu niemal otwarcie zabiegano o nowe umowy na dostawy kopalin. Ledwie kilka tygodni później z Waszyngtonu dobiegło radosne „drill, baby, drill”, czyli zielone światło dla powrotu do wydobywania kopalin w USA. Rynki odebrały to – pomimo zobowiązań podejmowanych choćby podczas konferencji COP29 w Baku – jako sygnał do odwrotu od wcześniejszych zobowiązań dotyczących redukcji emisji i inwestycji w OZE. Symbolem trendu stał się koncern BP, którego prezes Murray Auchincloss otwarcie ogłosił odstąpienie od szacowanych wcześniej na 5 mld dolarów inwestycji w czystą energię.

Paradoksalnie, na lidera zielonych inwestycji wyrastają dzisiaj Chiny. W tym samym czasie, gdy amerykańscy nafciarze gremialnie ruszyli do planowania nowych wierceń, Pekin ogłosił rozbudowany plan inwestycji w OZE, mających zapewnić Państwu Środka osiągnięcie szczytu emisji CO2 nie później niż w 2030 r., a następnie stopniowe ich redukowanie – aż po neutralność klimatyczną w 2060 r. Tak, Chiny wciąż są największą fabryką zanieczyszczeń atmosfery i ich miks energetyczny niewiele się zmienia – ale to tam inwestycje w OZE sięgnęły 940 mld dol. (według Carbon Brief), a obok samych źródeł zielonej energii powstaje rozbudowana infrastruktura jej magazynowania, co jest fundamentem stabilności odnawialnych źródeł. I co najważniejsze, Chiny nie realizują tych inwestycji dla samej idei: rząd w Pekinie jest po prostu przekonany, że w perspektywie dekad OZE się opłacą.

Jakby paradoksów było mało, dziś na równie ożywiony rynek dla OZE wyrasta Bliski Wschód. W styczniu zajmująca się OZE spółka Masdar z Emiratów zapowiedziała plan wybudowania wartej 6 mld dol. farmy solarnej o mocy 5 GW, której częścią byłyby magazyny energii o pojemności 19 GWh. Saudi Aramco – właściwie symbol bliskowschodniej ropy – ma zamiar od 2027 r. produkować lit, nieodzowny składnik baterii.

Byłoby nadmiernym uproszczeniem sprowadzanie chińskich czy arabskich inwestycji do poziomu fanaberii rządzących tam reżimów. I Azja, i Bliski Wschód są narażone w znacznie większym stopniu na destrukcyjne konsekwencje zmian klimatycznych, więc naocznie przekonują się, jakie są skutki ocieplania się atmosfery. Doskonale zdają sobie sprawę z niezależności, jaką dają własne źródła zielonej energii i idącego zatem bezpieczeństwa (również w militarnym sensie, bo wyeliminowanie rozproszonego systemu źródeł energii byłoby nieporównywalnie bardziej kosztowne i czasochłonne niż w przypadku tradycyjnych systemów). A wreszcie – i najważniejsze – zdają sobie sprawę z tego, jak wielką przewagą dla rodzimego biznesu będą w przyszłości tanie i czyste źródła energii.