Od 8 maja, kiedy Donald Trump ogłosił zerwanie podpisanej przez swojego poprzednika w 2015 r. umowy o wstrzymaniu irańskiego programu jądrowego, Francja, Niemcy i Wielka Brytania, przy wsparciu reszty Unii, a także Rosji i Chin, starają się przekonać Teheran do utrzymania porozumienia.
Bardziej niż gospodarczy, jest to przede wszystkim test polityczny. Rozgrywka, która pokaże, czy w kluczowej kwestii międzynarodowej, jaką jest program nuklearny Iranu, Unia potrafi zająć wspólne stanowisko, ma jednolitą politykę zagraniczną. Jednak Waszyngton ma w sprawie Iranu znacznie skuteczniejsze środki nacisku na Warszawę niż Bruksela.
Gorączka złota
– Ta umowa jest wielkim osiągnięciem, bo zapobiega proliferacji broni jądrowej na Bliskim Wschodzie. Oczywiście pozostają kwestie irańskiego programu balistycznego oraz agresywnej polityki Teheranu w regionie. Ale to wykracza poza umowę, jaką zawarliśmy z Iranem. Dlatego trzeba się tym zająć oddzielnie – mówi „Rz" wysoki rangą unijny dyplomata. Jego zdaniem Irańczycy będą jednak trzymali się umowy, tylko jeśli otrzymają z tego wystarczające korzyści gospodarcze. Stąd europejskie potęgi chciałyby, aby jak najwięcej krajów utrzymało współpracę z Iranem, także Polska.
– Po 35 latach sankcji irański rynek jest bardzo chłonny. Polskie firmy zawsze były tam bardzo mile widziane. Jednak od końca ubiegłego roku, kiedy zaczęła narastać obawa, że Waszyngton zerwie porozumienie, polskie banki na czele z BGK wstrzymały kredytowanie ich działalności w Iranie – mówi „Rz" Vahid Taheri, prezes Polsko-Irańskiej Izby Gospodarczej.
Wejściem na irański rynek były zainteresowane czołowe firmy z naszego kraju, w tym PGNiG czy Rafako. Orlen otworzył nawet biuro w Teheranie. Teraz wszystkie projekty zostały wstrzymane.