Dzisiejszy teatr jest tak samo globalny jak Facebook czy Instagram. Nie trzeba być dyrektorem Narodowego Starego w Krakowie, jeśli nie chce tego obecna władza, jak było to w przypadku Jana Klaty, by wypowiadać się na temat Polski.
Można zrobić „Miarkę za miarkę" w czeskiej Pradze, mając niemal stuprocentową pewność, że każdy intrygujący spektakl zostanie najpierw „polajkowany" przez specjalistów, a potem trafi do kraju na festiwal, co w przypadku zakończonego właśnie Festiwalu Szekspirowskiego w Gdańsku jest oczywistą oczywistością.
Polityczna hipokryzja
Mam wątpliwości, czy Czechów interesuje hipokryzja polityków związana z deklarowanym publicznie katolicyzmem lub innego typu religijnością. Trzeba jednak pamiętać, że premiera „Miarki za miarkę" przypadła u naszych południowych sąsiadów na czas wyborów prezydenckich.
Zmierzył się w nich naukowiec i liberalny inteligent Jiři Drahos oraz były komunistyczny aparatczyk Milosz Zeman, który nie ukrywa pociągu do alkoholu i Putina. Krytycznie oceniła to członkini zespołu Divadlo Pod Palmovkou, wychodząc w Gdańsku do braw w koszulce z napisem „Zeman dz...wką Putina".
Klata w Pradze mówił jednak zdecydowanie o problemach kumulujących się w Warszawie. Jego interpretacja ostatniej komedii Szekspira pokazuje wiedeńskiego księcia Vincentia (Jan Vlasak), który przekazuje władzę ortodoksowi Aniołowi (Jan Teply), a choć ogłasza, że wyprawia się do Polski, pozostaje w mieście za zasłoną mnisiego habitu, by śledzić Anioła i społeczeństwo w czasach religijnego szaleństwa.