3. każdy, kto wnosi sprawę, korzysta de facto z pomocy państwa, bez względu na zwolnienie (lub nie) od kosztów.
Powstaje więc dylemat: sądy mają zwiększyć swoje możliwości „przerobowe" czy przyjmować mniej spraw? Trzeba mieć na względzie sprzeczności, tzn. obowiązek przyjęcia każdej sprawy (formalne prawo do sądu) oraz obiektywne przeszkody w jej należytym rozpatrzeniu (z powodu nadmiernej ilości spraw). Przez należyte rozpatrzenie należy rozumieć wydanie orzeczenia w odpowiednim czasie oraz rozważenie wszystkich wniosków i dowodów koniecznych do wydania orzeczenia. W praktyce ten pierwszy aspekt jest szczególnie ważny, bo sprawiedliwość spóźniona jest brakiem sprawiedliwości.
Dlaczego do sądów wpływa (za) dużo spraw
Skoro (prawie) wszyscy mówią, że sądy są złe, to dlaczego właśnie im powierzają swoje sprawy? Dlaczego ludzie ryzykują spory, zamiast świadomie kształtować swoją sytuację, i godzą się, aby to sądy urządzały im życie?
Na takie pytania jest wiele odpowiedzi. Na przykład, że Polacy lubią się kłócić, więc chętnie się sądzą. Pieniaczowi bardzo schlebia, że sąd musi zajmować się jego sprawą i żądaniami. Staje się ważną osobą, a procesowanie to treść jego życia. Także w relacjach rodzinnych, koleżeńskich, towarzyskich lub związanych z pracą – typuje się zwycięzców i przegranych, a nie ugodę.
Takie wyjaśnienia można uznać za psychologiczne, ponieważ biorą się ze stanu świadomości, a głównie emocji. A przecież spory powinny polegać na wymianie argumentów, które niekoniecznie okazują się skuteczne. Dlatego lepiej liczyć nie ile dostanę, kiedy wygram, ale co stracę na przegranej. Niestety, w praktyce dominują emocje. Emocje jednak niczego nie przesądzają, a każda reakcja emocjonalna ma podłoże racjonalne, które ją wywołuje i podtrzymuje, także ze skutkiem wiodącym na manowce.
Kiedyś na konferencji naukowej usłyszałem uwagi do naszego prawa i tradycji. Pochodzą od Amerykanina, świetnego prawnika mieszkającego i pracującego u nas od lat.