W drugiej połowie ubiegłego roku o „Milczeniu" Martina Scorsesego krążyły już legendy. Wielki mistrz kina znów mierzył się z wiarą, z Bogiem. I z książką Shusaku Endo, o której ekranizacji myślał od ponad ćwierć wieku. Wszyscy czekali na arcydzieło.
Wydawało się, że do Scorsesego będzie też należał ten sezon filmowych nagród, że „Milczenie" zdominuje Oscary i Globy. Szefowie wytwórni Paramount zdecydowali się nawet na pokerowe zagranie. Premierę filmu ustalili na grudzień. Film wszedł wówczas na amerykańskie ekrany w kilku kopiach, jego szeroka dystrybucja nastąpiła dopiero 13 stycznia. Czy specjaliści od PR chcieli, żeby wrażenie było świeże i członkowie Akademii Filmowej podczas głosowania nie zapomnieli o „Milczeniu"? Czy obawiali się recenzji? Jakkolwiek było – wszystkie kalkulacje zawiodły. Film Martina Scorsesego jest wielkim przegranym tegorocznej edycji Oscarów. Miał rozbić bank ze statuetkami, a dostał tylko jedną nominację – za zdjęcia Rodriga Prieto. Na listach kasowych przebojów też nie króluje. Produkcja, która kosztowała 45 mln dolarów, do 29 stycznia zarobiła w kinach amerykańskich niespełna 6,5 miliona.
Literacki pierwowzór
Milczenie" Shusaku Endo zostało wydane w 1966 roku. Miało świetne recenzje, chwalili je wówczas m.in. pisarze Graham Greene i John Updike. Trafiło też do kina, przeniesione na ekran przez Masahiro Shinodę. Martinowi Scorsesemu wpadło w ręce 12 lat później. Po pokazie filmu „Ostatnie kuszenie Chrystusa" rozmawiał z arcybiskupem Paulem Moore'em, który potem przysłał mu książkę Japończyka. Ale zamieszanie, jakie wybuchło po premierze „Ostatniego kuszenia Chrystusa", sprawiło, że Scorsese nawet nie pomyślał o kolejnym filmie dotykającym spraw religii. Wrócił do tej lektury w 1990 roku, gdy grał Van Gogha w filmie Akiry Kurosawy „Sny". Czytając „Milczenie" w pociągu między Tokio a Kyoto, zrozumiał, że to wielkie wyzwanie dla kina. Po przyjeździe do Stanów poprosił swoją producentkę, by kupiła do tej książki prawa. Usiedli razem z Jayem Cockiem do pisania scenariusza, ale wtedy jeszcze nie mieli pomysłu, jak przenieść na ekran zawarte w powieści idee. Dopiero w 2013 roku, po sukcesie „Wilka z Wall Street", Scorsese powiedział sobie i producentom: „Nie ruszę innego tematu, zanim nie zrobię »Milczenia«". Teraz pokazuje ten film światu. W przeddzień jego wejścia na ekrany przyznał w wywiadzie udzielonym dziennikarzowi „USA Today", że ten czas był mu pewnie potrzebny. Bo życie się zmienia, wyznawane wartości też. A Jay Cock wtórował mu: „25 lat temu nie mieliśmy jeszcze w sobie dojrzałości i potrzeby wiary, jaką mamy teraz. Może dlatego »Milczenie« jest dziś filmem innym, niż byłoby wtedy".
Jest rok 1639. Odizolowana od świata, żyjąca własnym rytmem Japonia broni się przed chrześcijaństwem, które przynoszą jej misjonarze. Szoguni boją się, że obca wiara wywróci porządek ich świata.
Ojciec Ferreira, portugalski jezuita, który pojechał do Azji z misją nawracania Japończyków – zniknął. Chodzą pogłoski, że dokonał apostazji, wyrzekł się wiary. Nie wytrzymał tortur, nie mógł też patrzeć na cierpienie całych katolickich wsi, zdeptał wizerunek Jezusa i żyje w Azji, wyznając buddyzm. Dwaj zakonnicy – ojcowie Sebastiao Rodrigues i Francisco Garrpe, nie wierzą w te plotki. Jadą do Japonii, by odszukać Ferreirę. Tam z jednej strony czują się jak łowna zwierzyna: nie mogą wyjść za dnia ze swoich kryjówek, by nie narazić się na pojmanie i śmierć. Z drugiej – wiedzą, że są potrzebni. Dla chrześcijańskich wiosek odprawiają msze po łacinie, spowiadają wiernych, udzielają rozgrzeszenia. Aż do chwili, gdy zostają pojmani. Rodrigues przechodzi przez to samo doświadczenie, które wcześniej stało się udziałem Ferreiry: sam jest torturowany, ale też musi patrzeć na cierpienia prostych wyznawców Chrystusa. Wszystkim „inkwizytorzy" mówią to samo: „Będziesz wolny natychmiast, jeśli podepczesz obraz Chrystusa albo spluniesz na krzyż". Chrześcijanie, którzy tego nie zrobią, mogą już tylko się modlić, by ktoś ściął im głowę. Bo częściej umierają w potwornych męczarniach. Cierpią i konają przez wiele dni oblewani po kropli ukropem, wieszani głową w dół, by z małych nacięć za uszami powoli wyciekała z nich krew, przybijani do krzyży wstawianych do oceanu w czasie przypływu tak, by podnoszący się poziom wody powoli zabierał im oddech, paleni jak żywe pochodnie. Ojciec Rodrigues, zamknięty w drewnianej klatce, musi na ich męczeństwo patrzeć. Czy można znieść taki widok? Czy można uznać, że cierpienie uszlachetnia, że jest drogą do Boga? I dlaczego ten Bóg milczy? A przecież Rodrigues wie, że jeśli wyprze się Chrystusa – sam ocaleje, a japońscy więźniowie wrócą do domów.