Już te dwa fakty wystarczą, by umieścić Kazimierza Korda wśród najwybitniejszych postaci polskiej muzyki w XX wieku. A przecież na jego trwającą ponad pół wieku dynamiczną karierę składa się też wiele innych osiągnięć.
Niewysoki, energiczny, wręcz jakby zagoniony, czasami wpadający w złość, ale tylko wtedy, jeśli coś przeszkadzało mu w urzeczywistnieniu wymarzonej wizji muzycznej. Ta zawsze była dla niego najważniejsza. Pamiętam jedną z naszych rozmów, tę, którą poświęcił jednemu utworowi – „Missa pro pace” napisanej przez Wojciecha Kilara na stulecie Filharmonii Narodowej. Opowiadał długo, jak trudno było dojść do tego, by muzyka skomponowana w niesłychanie wolnych tempach miała dramaturgię i utrzymywała słuchaczy w napięciu. I największym sukcesem był dla Kazimierza Korda fakt, że prawykonanie tej mszy w 2002 roku zakończyło się entuzjastycznymi owacjami dla utworu i jego twórcy.