Jak informowaliśmy w piątkowym wydaniu "Rzeczpospolitej" obecnie każdy kosmetyk sprzedawany w Polsce można bez konsekwencji nazwać kosmetykiem naturalnym. To dlatego, że w przepisach nie ma definicji kosmetyku naturalnego. Konsument może próbować ustalić prawdę analizując listę składników podaną na opakowaniu lub oprzeć się o certyfikat wydawany przez różne organizacje zajmujące się oceną jakości i składu kosmetyków.
- W liście składników trudno się połapać, bo to skrzyżowanie chemii z łaciną. Na pewno nie będą naturalne kosmetyki zwierające w składzie skrót PEG czy nazwy z końcówką "paraben". Zresztą brak parabenów nie świadczy jeszcze o tym, że kosmetyk jest naturalny. Producenci stosują też różne triki, np. umieszczają logo zielonego listka albo drukują odcisk pieczątki z napisem "100 % eco". Jednak one nic nie znaczą. Dopiero logo uznanych organizacji certyfikujących np. ECOCERT, BDIH, NaTrue, Cosmébio, daje pewność, że kosmetyk jest naturalny - mówiła Dominika Chirek.
Jak wyjaśniła, w innych krajach UE także brakuje definicji kosmetyków naturalnych, lecz np. w Niemczech producenci takich kosmetyków sami narzucili sobie kryteria, które pozwalają zakwalifikować kosmetyk do naturalnych i stworzyli własny certyfikat BDIH. W Polsce trudno liczyć na powstania takiego certyfikatu, bo producentów kosmetyków naturalnych jest niewielu.
Zapytana o kosmetyki antyalergiczne prawniczka wyjaśniła, ze sytuacja jest podobna - nie ma definicji, producent może dowolnie informować, że kosmetyk jest antyalergiczny.
- Często po prostu z listy składników wyklucza substancje odpowiadające za zapach, które najczęściej powodują uczulenia. Natomiast nie daje to nadal gwarancji bezpieczeństwa. Podobnie jak podanie informacji, że kosmetyk został przebadany dermatologicznie - powiedziała Dominika Chirek.