Duchowny zareagował emocjonalnie. Napisał na Facebooku, że nie znalazł się w komisji, bo PiS musiało „odwdzięczyć się władzom polskiego Kościoła za ustawiczne poparcie polityczne". „A dla władz tych niezależna i sprawnie działająca komisja państwowa ds. pedofilii to śmiertelne zagrożenie" – stwierdził.
Nie wiem, na co ks. Isakowicz-Zaleski liczył, ale jeżeli wydaje mu się, że komisja wyjaśni jakąkolwiek sprawę pedofilską, to się myli. Celem jej sformowania – co zresztą było widać od początku prac nad jej stworzeniem – było tylko wytworzenie wrażenia, że rząd traktuje sprawę pedofilii z należytą powagą.
Problem molestowania seksualnego nieletnich w Kościele, i w ogóle w polskim społeczeństwie, nie jest nowy. Zanim wymyślono komisję, Marek Michalak – przez dziesięć lat rzecznik praw dziecka – wiele razy postulował, by stworzyć na poziomie rządowym ogólnopolski program ochrony dzieci i młodzieży. Kierował w tej sprawie monity m.in. do ministrów rządu Beaty Szydło. Odpowiadano mu, że nie ma takiej potrzeby, bo istniejące uregulowania są dobre.
Potem w różnych kręgach pojawiały się pomysły utworzenia komisji ds. pedofilii. Rząd nie widział potrzeby jej istnienia. Ale kiedy w ubiegłym roku tuż przed wyborami do europarlamentu i na kilka miesięcy przed wyborami do Sejmu i Senatu miał premierę pierwszy film braci Sekielskich o pedofilii w Kościele, okazało się, że komisja jednak jest potrzebna.