Fundusz odbudowy, wobec którego Polska grozi wetem, budzi skrajne emocje polityczne. Przez opozycję nazywany jest drugim planem Marshalla, część polityków partii rządzącej twierdzi zaś, że taki fundusz moglibyśmy zorganizować sobie we własnym zakresie. Kto ma rację, patrząc z czysto ekonomicznego widzenia?
– Dla Polski może nie jest to zbawienie, ale szansa, z której grzechem byłoby nie skorzystać – odpowiada Janusz Jankowiak, główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu. – I to z kilku powodów, między innymi dlatego, że nic bardziej korzystnego dla Polski zdarzyć się nie może, jeśli chodzi o finansowanie potrzeb rozwojowych. Ani my sami tak taniego źródła nie znajdziemy, ani nikt inny nam tego nie zapewni – zaznacza Jankowiak.
Czytaj także: Orłowski: Weto dla unijnego Funduszu Odbudowy, to droga do samobójstwa

Kto pożyczy taniej
Z funduszu odbudowy, precyzyjniej mówiąc z Next Generation EU, Polska mogłaby dostać łącznie ok. 60–64 mld euro. Z tej kwoty ok. 30 mld euro (w tym 23 mld euro w ramach mechanizmu odbudowy i zwiększania odporności czy 3,5 mld euro z funduszu sprawiedliwej transformacji) to bezzwrotne granty, a reszta – pożyczki. Prawie cały fundusz odbudowy ma być finansowany z długu zaciągniętego przez Unię jako całość, a poszczególne kraje będą go spłacać przez kolejne co najmniej 20 lat. Co ważne, Polska jest w tej uprzywilejowanej pozycji, że musiałaby spłacać tylko tę część funduszu, którą dostaniemy jako pożyczki.