Zwolennicy końca historii chcieli nas przekonać, że żyjemy w świecie, który został ostatecznie ukształtowany według zwycięskich zasad liberalizmu – jako historycznie ostateczna i powszechna forma porządku. A jednak od jakiejś dekady z każdym rokiem odsłania się iluzja istnienia takiego porządku na świecie – czy to w obszarze bezpieczeństwa (otwartość granic), czy w gospodarce (wolny handel), czy w świecie wartości (wielokulturowość). Podobnie jest z ideą niezależności sądownictwa.
W tej kwestii wszyscy oczywiście wiedzą, że trzeba się powołać na Monteskiusza, którego na ogół nie czytali, i przypomnieć, że sądy są władzą niezależną. Wbrew Monteskiuszowi sądy faktycznie są dzisiaj potężną władzą, a Sąd Najwyższy w USA szczególnie, i dlatego nawet powołując się na obiektywny charakter prawa, nie da się uniknąć pytania, jakie poglądy reprezentują sędziowie i czy są one reprezentatywne dla demokratycznego społeczeństwa.
Zbrodnią Kavanaugh było to, że ma konserwatywne poglądy i został nominowany przez Trumpa. Ale cała akcja fabrykowania wobec niego nieweryfikowalnych zarzutów i próba jego eliminacji dotyczyły w istocie pytania: kto ma w USA władzę w Sadzie Najwyższym. Dziś nie jest już tajemnicą, że dla liberałów Sąd Najwyższy jest instrumentem realizowania radykalnej rewolucji obyczajowo-kulturowej i zmiany społeczeństwa zgodnie własnymi ideologicznymi założeniami.
Spór o Kavanaugh nie jest więc jeszcze jedną polityczną awanturą. Pokazuje, że mit neutralnego sądownictwa jako element liberalnego porządku jest złudzeniem. Coraz bardziej obsceniczna polityka wyciąga sądownictwo z cienia pozornej i komfortowej neutralności, pokazując hipokryzję i samozadowolenie systemu. A upadanie mitów ma konsekwencje. Jeśli ludzie przestają w coś wierzyć, nie można po prostu ponownie wbić im tego do głowy. Ta lekcja jest także dla nas, bo polski kryzys sądownictwa jest częścią tej zmiany.
Autor jest profesorem Collegium Civitas