„Dziady” Dejmka i moje

26 STYCZNIA 2008: Opowiem, jak było na premierze. Pierwszy akt kończyła „Wielka Improwizacja". Podczas przerwy byłem w garderobie sam. Pochyliłem się nad lustrem, szukałem czegoś na stoliku. Nagle dostałem kopa, tak mocnego, że na chwilę mnie sparaliżowało. Najwyraźniej było to uderzenie kolanem, a nie stopą. Odwróciłem się... i zobaczyłem Dejmka.

Aktualizacja: 26.12.2021 23:31 Publikacja: 24.12.2021 06:00

Gustaw Holoubek (na drugim planie Józef Duriasz) podczas premiery „Dziadów” w Teatrze Narodowym w Wa

Gustaw Holoubek (na drugim planie Józef Duriasz) podczas premiery „Dziadów” w Teatrze Narodowym w Warszawie, 28 listopada 1967 r.

Foto: PAP/CAF, Mariusz Szyperko

Plus Minus: Kazimierz Dejmek wpisał „Dziady" do programu swojej dyrekcji w Teatrze Narodowym, ale zwlekał z ich wystawieniem kilka lat, aż do 1967 r. Wcześniej, w jednym z wywiadów, powiedział: „Z trwogą myślę o »Dziadach« i owych wszystkich mszach i tajnych obrządkach narodowych, do których w tragicznych chwilach dziejów odwołuje się Polak". A może Dejmek nie chciał wystawiać arcydramatu Mickiewicza?

Gustaw Holoubek: Chciał na pewno. Jego wahania brały się stąd, że o tym, co robił, lubił wiedzieć wszystko, wyjaśnić najmniejsze wątpliwości. W drugiej kolejności szło o aktorów – czy zespół Teatru Narodowego może sprostać przedsięwzięciu. Długo zastanawiał się nad obsadą roli Gustawa-Konrada. Podjął decyzję po nieudanej inscenizacji „Kordiana". Grałem tam epizodyczną rolę Szatana w „Przygotowaniu".

Dodajmy, że pana specjalnością było aktorstwo oparte na dystansie wobec postaci. Czy Dejmek miał nadzieję, że znajdzie to wyraz w interpretacji Gustawa-Konrada?

Bardzo polegał na opinii współpracowników z profesorem Zbigniewem Raszewskim na czele, który był zdania – co wyjawił potem w „Raptularzu" – że nie nadaję się do ról romantycznych, wprost objawiających treści i emocje. Wedle jego opinii byłem osobnikiem dosyć pokrętnym. Krytykował bardzo mojego Króla Leara. Decyzja Dejmka, żebym zagrał Gustawa-Konrada, bardzo zaskoczyła Raszewskiego, napełniła go obawą.

A co sam Dejmek mówił o interpretacji roli Gustawa-Konrada?

Powiem coś, co zabrzmi jak herezja, ale prawda jest taka, że w ogóle na ten temat nie rozmawialiśmy. Nie przekazał mi ani jednej wskazówki. Powiedział tylko: „A panu nic nie powiem, bo i tak pan będzie wiedział więcej ode mnie".

Czytaj więcej

Albo nas powieszą, albo nam postawią pomniki

I nie mieliście żadnych prób stolikowych, na których, przed rozpoczęciem pracy na scenie omawia się zazwyczaj szczegóły sztuki?

Były takie próby, ale od początku do końca tylko podawałem tekst, nie interpretując go. Pierwsza próba całości odbyła się trzy dni przed premierą. Skończyła się moim triumfem. Nikt się nie spodziewał, że tak będzie wygląda moja interpretacja.

Ale czy Dejmek mógł oczekiwać, iż zdystansuje się pan od romantycznego Konrada? Właściwie czym się kierował?

Przede wszystkim znajomością teatru i aktorów. Musiał zobaczyć we mnie coś niejednoznacznego, co pozwoliło mu podjąć decyzję.

Był zadowolony z pana gry, czy czuł pan, że mija się z jego intencjami?

Chciałbym powiedzieć, skąd się wzięła odmienność mojej interpretacji. Obcowałem z tekstem niemal od dzieciństwa. W czasie wojny byłem w konspiracyjnym zespole, który grał „Dziady". Panuje opinia o monumentalności „Wielkiej Improwizacji". Tymczasem, przystępując do jej interpretacji, czułem, a dziś mam takie samo wrażenie, że nie można w naszej literaturze znaleźć czegoś bardziej prostego i zwykłego. Mój wysiłek polegał na tym, żeby nie być intelektualistą, tylko sprostać tekstowi intelektualnie i inteligencji tych, którzy mnie słuchają. Przypuszczam, że mi się udało.

Kiedy wchodził pan na scenę i rozpoczynał monolog słowami „Nocy cicha", spektakl zmieniał ton, stawał się potoczysty, liryczny, a zaraz potem pełen emocji i drapieżności. Bardzo naturalnie zabrzmiały w pana ustach słowa, że „nawet człowiek więziony może myślą i wiarą zwalać i podźwigać trony".

Opowiem, jak było na premierze. Pierwszy akt kończyła „Wielka Improwizacja". Podczas przerwy byłem w garderobie sam. Pochyliłem się nad lustrem, szukałem czegoś na stoliku. Nagle dostałem kopa, tak mocnego, że na chwilę mnie sparaliżowało. Najwyraźniej było to uderzenie kolanem, a nie stopą. Odwróciłem się... i zobaczyłem Dejmka. Powiedział: „Tak dalej trzymać!". I poszedł sobie.

Może zrozumiał, że przegrał z panem walkę o rząd dusz widowni. Jego polityczna kalkulacja przegrała z pana romantyzmem.

Być może. Ale jestem pewien, że mimo wściekłości akceptował to, co zrobiłem.

A jak pan przyjął sposób, w jaki to wyraził?

Znaliśmy Dejmka z nietypowych reakcji, ale w taki sposób rzeczywiście rzadko się zachowywał. (...)

Ta reakcja mogła oznaczać również, że pana romantyczna interpretacja była wbrew intencjom Dejmka, który chciał wystawić „Dziady" dla uczczenia 50. rocznicy rewolucji październikowej – „Dziady" nie antyrosyjskie, lecz antycarskie: rewolucyjne. Ale nie chodziło mu o rewolucję narodową, lecz społeczną. Pan odwrócił akcenty.

Myślę, że z tą rocznicą to była prowokacja.

Ze strony Dejmka?

Nie, Ministerstwa Kultury i jego dyrektora generalnego Stanisława Witolda Balickiego, który bał się tej premiery i próbował znaleźć formułę dla jej usprawiedliwienia.

W „Pamiętniku Teatralnym" poświęconym „Dziadom" mocno podkreślone jest, że wyboru rewolucyjnej dedykacji dokonał sam Dejmek.

Balicki był zbyt wielkim znawcą literatury i teatru. Wiedział, czym grozi wystawienie „Dziadów".

To co w takim razie znaczą słowa Dejmka, który pisał: „Jako materialista przesunąłem chrystianizm i mistycyzm autora ze sfery dewocyjnej na grunt ludowej obrzędowości, akcentując rewolucyjność i patriotyczność utworu"?

Czytaj więcej

Polska na krawędzi

To prawda, że bał się narodowych obrządków i mszy. Na próbach obrzucił biednego Mickiewicza obelgami.

Na przykład?

Mówił o nim jako o starcu pokrytym łupieżem. Pytał: co on chciał powiedzieć? Zatrzymywał się zwłaszcza przy fragmentach, które do dziś budzą pewną wątpliwość, na przykład przy widzeniu księdza Piotra. To jest przecież grafomania. Z tego nic nie można wydobyć – mówił. Rzeczywiście, tępił otoczkę dewocyjną, religianctwo.

Jakie to mogło mieć znaczenie w czasach, kiedy Polska obchodziła millennium chrztu i trwała otwarta wojna pomiędzy partią a Kościołem?

Wydawało mi się, że przewidywał przesilenie. Gdy pojawiła się kwestia zakończenia III części, próbował rozegrać ją w różny sposób, w końcu poprosił mnie, żebym powiedział „Do przyjaciół Moskali". Powiedziałem to na próbie...

... podobno bardzo sceptycznie.

...tak, dlatego zapytał: „Panie, pan chce, żeby mnie na Sybir zesłali?". Miał pewne obawy i przypuszczenia, ale mimo to jego również zaskoczyła premiera i to, co działo się na widowni. To był pożar, inaczej nie da się tego nazwać. Po podniesieniu kurtyny z widowni buchnął na scenę żar. Na pewno mogło wywołać niepokój Dejmka to, że publiczność była nastawiona – jakby to powiedział – na polityczną sensację. Już na początku Kazimierz Opaliński mówił dedykację do „Dziadów" i popłakał się, biedny.

Dedykację poświęconą Polakom zesłanym na Sybir.

Nie dokończył jej i musiałem wcześniej wejść na scenę. Ale z mojego punktu widzenia „Wielka Improwizacja" minęła w spokoju, powiedziałem ją w kompletnej ciszy. Do tego stopnia dojmującej, że miałem obawy, czy jestem słyszany. Ale potem był aplauz, a po przerwie, podczas widzenia Senatora i balu, każde zdanie było kwitowane owacją, przerywane okrzykami.

Kiedy Dejmek zrezygnował z odegrania w finale „Do przyjaciół Moskali", wychodził pan na scenę w kajdanach, prowadzony przez dwóch sołdatów na Syberię.

Towarzysz Kliszko mówił, że szedłem sobie z kajdanami na proscenium, żeby je pokazać ambasadorowi Związku Radzieckiego. Oczywiście nic takiego do głowy nam nie przyszło. Zagraliśmy tylko tragiczny finał, nic więcej. (...)

Jakie „Dziady" chciałby teraz pan zobaczyć?

Proszę sobie wyobrazić, że zbliża się 80-lecie Ateneum, i mimo mojej choroby koledzy z Ateneum namawiają mnie, żebym zrobił „Dziady", kameralne, konwersacyjne – bez szczególnych rozwiązań reżyserskich i popisów aktorskich. To moje myślenie o „Dziadach" jest spadkiem po Dejmku.

Czytaj więcej

Nie oskarżałem całego narodu

Będzie pan reżyserował?

Jeszcze nie wiem. Ale powinienem. Myślę, ze znam się trochę na materii słowa. Mógłbym to zrobić, nie ruszając się z fotela.

Domowego, w którym pan teraz siedzi?

Tak mi się zdaje. Zgłosił się chłopiec, młody aktor do zaangażowania. Z pierwszej rozmowy wyniosłem pozytywne wrażenie – jest inteligentny, dobrze wychowany, wymawia każdą literę, co już jest dużym osiągnięciem, a do tego jest jeszcze przystojny. Nazywa się Dariusz Wnuk. Nadałby się na Konrada.

Powinien pan wziąć do serca finał z „Wujaszka Wani". Dejmek by panu powiedział: pracować, pracować.

Dejmek powiedziałby: do roboty, kurwa mać!

Gustaw Holoubek (1923-2008)

Wybitny aktor teatralny i filmowy, reżyser – dyrektor teatrów, pedagog. Wywiad dla „Plusa Minusa" był ostatnim, jakiego udzielił

Plus Minus: Kazimierz Dejmek wpisał „Dziady" do programu swojej dyrekcji w Teatrze Narodowym, ale zwlekał z ich wystawieniem kilka lat, aż do 1967 r. Wcześniej, w jednym z wywiadów, powiedział: „Z trwogą myślę o »Dziadach« i owych wszystkich mszach i tajnych obrządkach narodowych, do których w tragicznych chwilach dziejów odwołuje się Polak". A może Dejmek nie chciał wystawiać arcydramatu Mickiewicza?

Gustaw Holoubek: Chciał na pewno. Jego wahania brały się stąd, że o tym, co robił, lubił wiedzieć wszystko, wyjaśnić najmniejsze wątpliwości. W drugiej kolejności szło o aktorów – czy zespół Teatru Narodowego może sprostać przedsięwzięciu. Długo zastanawiał się nad obsadą roli Gustawa-Konrada. Podjął decyzję po nieudanej inscenizacji „Kordiana". Grałem tam epizodyczną rolę Szatana w „Przygotowaniu".

Pozostało 91% artykułu
#1500PlusMinus
Mój brat obalił dyktatora
#1500PlusMinus
#1500PlusMinus: Jestem energetycznym wampirem
#1500PlusMinus
#1500PlusMinus: Sześć spotkań z Lechem Kaczyńskim
#1500PlusMinus
#1500PlusMinus: Izrael narodził się w Polsce
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
#1500PlusMinus
Mafia bardzo kulturalna