Waha się pan?
Myślę, że byłoby możliwe uznanie statusu osoby najbliższej, która mogłaby choćby dowiadywać się w szpitalu o stan zdrowia czy odbierać korespondencję. I to nie dotyczy wyłącznie homoseksualistów. Są przecież osoby starsze, samotne, bez rodziny, za to mające przyjaciół, opiekunów, którzy są dla nich osobami najbliższymi. Im należałoby ułatwić życie.
Ucieka pan.
Nie uciekam, mówię o tym, na co jestem skłonny przystać. Jeśli ze statusu osoby najbliższej mieliby skorzystać również geje, to proszę bardzo. Mnie nie interesuje prywatne życie obywateli.
Ma pan homoseksualnych przyjaciół?
Znam takie osoby i są dla mnie po prostu ludźmi. Ich orientacja nie ma dla mnie znaczenia.
Mogliby pracować w pańskiej kancelarii?
Chyba nie wyobraża pan sobie, że będę pytał ludzi, których chcę zatrudnić, z kim i jak żyją? Sprawdzę kwalifikacje, fachowość, ale nie będę pytał o orientację seksualną. Oczywiście nie wyobrażam sobie, żeby mi ktoś półnagi paradował po kancelarii, ale przekraczanie norm obyczajowych jest niesmaczne bez względu na orientację. Prywatne życie moich współpracowników pozostanie ich prywatnym życiem.
(...)
Wróćmy na chwilę do pańskich obietnic. Złożył ich pan w końcu mnóstwo.
Wcale nie tak wiele, jak twierdzą media, ale z tych, które złożyłem, nie mam zamiaru się wycofywać. Obiecałem, że podniosę kwotę wolną od podatku, i może być pan pewien, że przygotuję taką ustawę. Mówiłem o obniżeniu wieku emerytalnego i też złożę odpowiednią ustawę, tak samo jak tę dającą każdej uboższej rodzinie 500 zł na dziecko. To są konkretne obietnice, które powtarzam i z których proszę mnie rozliczać.
Polska na krawędzi
15 MARCA 2003: Po to dziesięć lat temu oddzielaliśmy telewizję od rządu, by była niezależna, nie zaś partyjna. Nie chodzi o to, by wymienić poszczególnych ludzi, lecz o to, by zmienić system.
Tylko z tych?
Te mają znaczenie dla budżetu. Mówiłem też o tym, że będę bronił polskich lasów przed prywatyzacją, co podtrzymuję, i będę chronił polską ziemię przed sprzedażą w obce ręce.
Świetnie, tylko obiecuje pan coś, na co nie ma wpływu, bo prezydent może tylko napisać ustawę.
I wpływać na Sejm, by ją przyjął, z czego będę korzystał. Będę też informował Polaków podczas spotkań, a jak będzie trzeba, to i przez orędzia, o tym, co się dzieje z moimi projektami. Na pewno nie ograniczę się do wysłania do Sejmu ustawy i odfajkowane – nie to ludziom obiecałem.
A jak parlament pańskie projekty odrzuci?
To weźmie za to na siebie odpowiedzialność. Ja będę prosił, przekonywał, namawiał, by tego nie robił.
I rozłoży pan ręce, mówiąc: próbowałem, ale nie pozwolili?
Nie rozłożę rąk, bo będę je miał pełne roboty, proszę być pewnym.
O ile o Kaczyńskim czy Tusku można powiedzieć, że to twardzi faceci, o tyle o Komorowskim czy panu raczej nie.
No to szkoda, że mnie pan nie widział, jak się spotkałem z Tomaszem Lisem.
Odeszliście na bok.
Po to, by porozmawiać ostro i twardo na osobności, jak mężczyzna z mężczyzną, jak ojciec z ojcem.
To było po tym, jak uderzył w pańską córkę.
Wkurzył mnie bardzo, naprawdę bardzo. Trudno się było nie unieść.
Lech Kaczyński rzucił żulowi „Spieprzaj, dziadu". Potrafiłby pan?
(śmiech) Myślę, że potrafiłbym, ale staram się unikać takich sytuacji. W dużym zdenerwowaniu mógłbym się tak zachować.
Tylko że pan się nie denerwuje.
Oj, denerwuję się. W kampanii, gdy do zdenerwowania dochodziło zmęczenie, łatwo było o wybuch, ale jakoś się kontrolowałem. A w domu? Teraz, gdy jestem w polityce, rzadko kłócę się z żoną, bo tak rzadko bywam w domu, że szkoda nam czasu. A że czasem człowiek eksploduje, no trudno...
Potrafi pan walnąć ręką w stół, wrzasnąć?
Tak, niestety, tak.
I gdzie pan to praktykuje, bo w PiS nie, a w domu to żona nosi spodnie?
Agata lubi nosić spodnie, ale jeśli ktoś myśli, że to znaczy, że jestem spokojniutki i grzeczniutki, to się myli.
Pamięta pan, jak szyfrowano na Twitterze nazwiska kandydatów w czasie ciszy wyborczej?
Podwawelska i myśliwska, bigos i budyń, pamiętam.
No właśnie: budyń, sok malinowy, prymus – to o panu.
Chciałby pan, bym na potrzeby kampanii to zmienił? Najbardziej mnie w polityce śmieszy nieautentyczność, to udawanie kogoś innego, niż się jest. Miałbym zostać arogantem, rzucić grubym słowem?
Nie oskarżałem całego narodu
7 WRZEŚNIA: 1996 W stosunkach polsko-żydowskich nie powinno się tuszować niezbyt chwalebnych spraw, ale też nie wolno przemilczać stron pełnych uzasadnionej chwały.
A propos, klnie pan?
Święty nie jestem.
(...)
Pora na najważniejsze pytanie w tej części.
Słucham.
Płakał pan, jak umierał Winnetou?
(śmiech) Nie pamiętam, za to miałem łzy w oczach, gdy czytałem wspomnienia żołnierzy z Powstania Warszawskiego, tych z „Zośki" i „Parasola". Miałem 12, 13 lat, książkę dała mi babcia i zrobiła ona na mnie nieprawdopodobne wrażenie.
Czyta pan jeszcze jakieś książki?
Mam przygotowaną odpowiedź i kilka tytułów na okoliczność takich pytań.
Ale ja pytam serio.
Uczciwie? Od czytania książek na skalę przemysłową jest w domu moja żona. Ja mam tak mało czasu, że aby się odstresować, sięgam po jakiś kryminał, i to tyle. Oczywiście cały czas czytam literaturę polityczną i wszystko to, co jest przydatne zawodowo, ale tego nie liczę.
Wracając do Winnetou, zdarza się panu w życiu wzruszać?
Tak, jestem bardzo wzruszliwy. Pan to weźmie w jakiś nawias, bo powiedzą, że prezydent nie mówi po polsku.
Mam inteligentnych czytelników. Przy czym się pan wzrusza?
Poruszają mnie ludzkie historie, czasem czułej struny dotknie jakiś film. Tak było na „Szeregowcu Ryanie", podczas sceny, w której matka, dowiadując się, że jej synowie zginęli na polu bitwy, osuwa się na ziemię. Nie wiem, dlaczego akurat to, ale do dzisiaj, gdy sobie przypominam tę scenę, mam ciarki na plecach.
Płacze pan?
Po Smoleńsku coś we mnie pękło. Ja wtedy opłakałem moich przyjaciół, widziałem ich w trumnach i to było straszne przeżycie, ale najgorsze było co innego.
Opowie pan?
(długa cisza) Pojechałem do Moskwy po panią prezydentową. Pamiętam, jak mój ojciec mówił mi: „Synu, on ją tak kochał, a ty teraz przywozisz ją do Polski. To najważniejsza chwila w historii naszej rodziny"...
Nie musimy...
...Przepraszam, nie mogę o tym rozmawiać. Niedawno ktoś mi pokazał nagranie telewizyjne z tego czasu. Miałem zupełnie zmienioną, jakąś przeoraną twarz, a na końcu się rozkleiłem. W każdym razie od Smoleńska łatwiej mi przychodzi wzruszenie.
I nie jest to dowód słabości?
Wręcz przeciwnie! Ci, którzy nigdy nie uronią łzy, wcale nie są twardzielami. To raczej nieszczęśni ludzie wyprani z uczuć. Bycie facetem, bycie silnym człowiekiem nie oznacza, że jesteś emocjonalnym kaleką.
(...)
To zawsze mnie najbardziej interesuje w politykach: jak chciałby pan zostać zapamiętany? Jako kto?
Jako ktoś, kto przywrócił Polakom godność. Tu, w Polsce, by czuli się szanowani i by żyli godnie – może nie od razu opływali we wszystko, ale by wiedzieli, że próbujemy razem, że polityka jest dla nich i politycy są dla nich. I by czuli swą godność za granicą, by mogli być dumni z Polski, która potrafi otwarcie mówić o swoich wadach, ale która jest dumna ze swej historii.
Z czego mają być dumni? Z Batorego i Piłsudskiego?
Ludzie nie będą dumni z państwa słabego, dlatego Polska musi być państwem silnym. I to silnym na dwa sposoby – silnym gospodarczo i być państwem, z którym liczą się w świecie. Wiem, że w ciągu jednej kadencji nie dogonimy potęg Europy, wiem, że nie jesteśmy światowym mocarstwem, ale to nie znaczy, że mamy się wyzbyć swych ambicji. Chciałbym, byśmy byli krajem cenionym.
A nie jesteśmy?
Powiedzmy to sobie brutalnie: dziś z polskim zdaniem nikt się nie liczy, nikt nas o nic nie pyta. Widziałem to bardzo wyraźnie w Parlamencie Europejskim, widać to w sytuacjach konfliktów, widać to było przy wojnie w Donbasie.
Tego właśnie mamy o sobie nie wiedzieć
12 LIPCA 2008: Polacy mają wierzyć, że to nie zwykli ludzie obalili komunizm, lecz garstka opozycjonistów, którym za to należy się dożywotnio rząd dusz i władza.
Co będzie o panu mówił prawnuk?
Nie mam pojęcia, ale chciałbym, by był dumny z pradziadka. By wiedział, że naprawdę zależało mi na stworzeniu wspólnoty, a tego się nie da zrobić bez kapitału społecznego. Ludzie muszą uwierzyć, że my, Polacy, możemy być w najważniejszych sprawach razem.
Na razie ludzie z Platformy piszą na Facebooku, że emigrują, że nie chcą, by prezydentem był ktoś taki.
Czyli jaki? Z PiS? Ktoś ma o mnie wyrobione zdanie na podstawie swoich wyobrażeń na temat partii, do której należałem?
Ach, ten czas przeszły...
Wystąpiłem z partii, tak jak obiecałem.
Ale wręczał pan Bronisławowi Komorowskiemu flagę PO, choć on do niej też nie należał.
Wręczałem mu ją za coś innego, za jego postawę jako prezydenta, bo miałem poczucie, że ona z rolą głowy państwa nie licowała.
Za pięć lat zrobi to panu ktoś inny.
Jeśli na to zasłużę, to się tym przejmę, ale zrobię wszystko, co potrafię, by działać na rzecz całego polskiego społeczeństwa.
Komorowski też jest przekonany, że działał na rzecz społeczeństwa.
Łamiąc swoje obietnice wyborcze? Podnosząc wiek emerytalny czy podatki?
Niemal połowa Polaków to zaakceptowała, poparło go ponad 8 mln ludzi.
Zaczynał z pułapu 70 proc. poparcia, wszyscy mówili, że wygra w pierwszej turze. I co? Przypomniałem Polakom w kampanii, jak wyglądała ta kadencja, i to mnie zaufali wyborcy.
Skąd pan wie, że nie spotka pana podobny los?
Nie wiem, czy będę prezydentem przez jedną kadencję czy przez dwie, ale wiem, że jeśli przegram, to za to, co robiłem, a nie za swoje zaniechania. Przekona się pan bardzo szybko, że nie rzucam słów na wiatr, że nie zapomnę o swych obietnicach.
Mówi to pan po raz kolejny.
Bo mnie szlag trafia, jak łatwo politycy coś obiecują, by potem o wszystkim zapomnieć! Traktujmy ludzi poważnie. Nie obiecywałem gruszek na wierzbie...
Eksperci rządowi są innego zdania.
Nie, innego zdania są propagandyści rządowi, nie eksperci. Jestem poważnym facetem i nie opowiadałem Polakom bajek, nie czarowałem nikogo.
Jest pan człowiekiem mściwym?
Chyba nie.
Pytam o przejmowanie władzy. Z wielkimi emocjami opowiadał pan, jak urzędnicy Komorowskiego przejmowali władzę 10 kwietnia 2010 roku. Nie będzie się pan chciał odegrać?
Na pewno nie. I to nie dlatego, że jestem tak wyrozumiały, tylko dlatego, że Bronisław Komorowski jest prezydentem Rzeczypospolitej, którego mandat właśnie wygasa. Majestat Rzeczypospolitej wymaga pewnego szacunku dla głowy państwa.
Siebie też pan będzie celebrował? Znam biskupa, który po nominacji biskupiej kazał kolegom mówić do siebie „księże biskupie".
Tak, moi przyjaciele też będą musieli do mnie mówić „panie prezydencie", przyklękać na jedno kolano i całować mnie w pierścień. Muszę sobie jakiś sprawić.
Pójdzie to w świat...
(śmiech) Niech mnie pan nie straszy. Na szacunek u obywateli postaram się sobie zapracować, a nie wymagać go wyłącznie z racji funkcji.
Będzie pan prezydentem luzakiem, jak Donald Tusk chciał być premierem?
Nie, mówiłem panu, że nie będę nikogo udawał.
A będzie pan haratał w gałę?
Czasem grywam w piłkę, ale najbardziej lubię jeździć na nartach i na pewno z tego nie zrezygnuję. Jeśli tylko ochrona pozwoli, to mogę sobie pojeździć z każdym, kto przyjedzie na stok, zapraszam!
Góry tylko zimą?
Kiedyś dużo chodziłem, teraz mi została tylko coroczna wyprawa z przyjaciółmi z zastępu harcerskiego: Gorce, Beskidy, te rejony...
W Warszawie będzie pan uciekał BOR?
Nie, nie należy ludziom utrudniać pracy.
I nie będzie pan chodził do kina?
Będę.
Z BOR?
Mam nadzieję, że nie będą chrapali na filmach.
A do hipsterskiej knajpy na placu Zbawiciela pan wpadnie?
Właściwie dlaczego nie? Poinformuję ich tylko, dokąd idę, i poproszę: „Nie szalejcie, tam są normalni ludzie".
(...)
Brał pan kiedykolwiek narkotyki?
No co pan?! W życiu!
To skąd pan czerpie energię? W kampanii pan nie sypiał, tylko szalał jak gość z ADHD.
Jestem wampirem energetycznym, mnie tłum pobudza, świetnie się tam czuję. Gdy widzę, jak ludzie reagują, dodaje mi to energii, dodaje sił i wtedy jadę na niesamowitej adrenalinie.
Patent prezesa
Ledwo nowy prezes Telewizji, Ryszard Miazek, podstawił swoje wątłe barki, aby wydźwignąć na nich największy środek społecznej komunikacji ku nieznanym dotąd wzlotom, rzuciła się na niego dziennikarska tłuszcza, szargając i sobacząc. Wszyscy na Miazka. (...) Miazga z Miazka budzi moje największe zdziwienie, a także zdecydowany sprzeciw.
(...)
Pali pan?
W końcu trzeba mieć jakieś wady.
I to babskie papierosy.
Jakie znowu babskie?!
Może się nie znam na papierosach, ale wyglądają na babskie.
Teraz wszystkie wyglądają na babskie.
A żona pali?
(śmiech) Nawet w kodeksie karnym zapisano, że nie zeznaje się przeciwko najbliższym!
Córka?
Nie przy mnie.
Cała rodzina palaczy? Możecie wszyscy zostać ministrami zdrowia.
W tym kraju na pewno.
„W tym kraju" to mówi Kuba Wojewódzki.
Ma pan rację, przyjmuję tę uwagę.
Dobra, pan sobie zapali, panie prezydencie.
Mogę? To chodźmy na balkon.
Andrzej Duda
Prezydent RP od 2015, obecnie sprawuje drugą kadencję; doktor prawa, w przeszłości m.in. minister w Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, poseł na Sejm i europoseł (z listy PiS), wiceminister sprawiedliwości w rządzie Jarosława Kaczyńskiego. Powyższy wywiad był pierwszym, jakiego udzielił po wyborczym zwycięstwie
Robert Mazurek
Dziennikarz, publikował m.in. w „Nowym Państwie", „Tygodniku Powszechnym", „Rzeczpospolitej", „Dzienniku", „Wprost", „Sieciach", prowadzi poranne rozmowy w stacji RMF FM. Gdy w 2018 r. po przerwie wrócił na łamy „Rzeczpospolitej (jest dziś stałym felietonistą „Plusa Minusa"), napisał: „to jedno z bardzo niewielu mediów, które nie tylko nie ustalało ze mną linii programowej (uczciwie muszę przyznać, iż nikt inny też nie próbował mi jej narzucać), ale wręcz cieszyło się, że będę czasem pisał w poprzek albo i wbrew. Skoro tak, to skorzystam, ku państwa utrapieniu"