Polska na krawędzi

15 MARCA 2003: Po to dziesięć lat temu oddzielaliśmy telewizję od rządu, by była niezależna, nie zaś partyjna. Nie chodzi o to, by wymienić poszczególnych ludzi, lecz o to, by zmienić system.

Aktualizacja: 26.12.2021 23:26 Publikacja: 24.12.2021 06:00

Polska na krawędzi

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski

Plus Minus: Jak pan ocenia polską demokrację po niemal 14 latach? Co ujawniła o niej tak zwana sprawa Rywina?

Tadeusz Mazowiecki: Ujawniła poważne schorzenia tej demokracji, wynikające ze splątania polityki, biznesu, mediów. Sądzę, że bez przecięcia tego węzła, bez demontażu systemu układów, które ma skłonność budować każda opcja polityczna – nie będzie uzdrowienia.

Na czym ten układ polega?

Na tworzeniu systemu nieformalnych wpływów, powiązań. Na przykład w mediach publicznych, w spółkach z udziałem kapitału państwowego. Trudno mówić o formalnym układzie współzależności, ale faktycznie on istnieje.

Na przykład?

Choćby to, że ludzie w radzie nadzorczej telewizji publicznej są w większości zależni od zarządu TVP. Funkcja kontrolna rady jest więc pozorna.

Tę akurat sprawę można chyba stosunkowo prosto rozwiązać, zmieniając ludzi w tych gremiach.

Dlatego też uważam, że – niezależnie od dochodzenia w prokuraturze – zarówno rada nadzorcza i zarząd TVP, jak i Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji powinny się podać do dymisji. To niezbędne, by otworzyć drogę do oczyszczenia. Pod warunkiem oczywiście, że jeden układ polityczny nie zostanie zastąpiony innym, podobnym. Przecież po to dziesięć lat temu oddzielaliśmy telewizję od rządu, by była niezależna, nie zaś partyjna. Nie chodzi o to, by wymienić poszczególnych ludzi, lecz o to, by zmienić system. Uzdrowienie wymaga poważnej zmiany, poważnego wstrząsu w gremiach przywódczych wszystkich czołowych partii.

Czytaj więcej

Dziennik pisany nocą

To wstrząsu jeszcze nie ma?

Wstrząs jest, niewątpliwe. Tylko czy prowadzi we właściwym kierunku? SLD zaparł się, zachowuje się tak, jakby wystarczyło przeczekać i jakby nie istniał w jego szeregach, pod jego parasolem, problem układów i powiązań korupcyjnych. Jak dotąd nie zrozumiał, że jako partia rządząca musi zacząć oczyszczenie od siebie. W opozycji zaś wstrząs ten wywołuje wyłącznie przekonanie, że „źle jest u przeciwnika, ale jeśli my byśmy rządzili, byłoby o wiele lepiej". Schorzenia, o których mówimy, pojawiały się w rządach różnych opcji politycznych, choć w różnych nasileniach. A to wskazuje, że jest coś złego w politycznym obyczaju, w zasadach, którymi kierują się istniejące partie. Nazywa się to nadmiernym upartyjnieniem. Każdy ciągnie w swoją stronę.

Co to znaczy?

Jak najwięcej stanowisk ma być dla swoich, a nie dla kompetentnych. Ten problem zawsze istnieje w ugrupowaniach politycznych. Sprowadza się do tego, w jakim stopniu partie, a szczególnie ich przywódcy, rozumują także w kategoriach nadrzędnych, państwowych. W tym zakresie potrzebna jest zmiana, wstrząs. Ba, zaryzykowałbym nawet twierdzenie, że - aby uzdrowić ten stan, potrzebne jest jakieś dogadanie się w partiach demokratycznych. Pod czyjąś egidą. Może prezydenta.

Jakie dogadanie się?

Na przykład co do tego, aby skład przyszłej Krajowej Rady nie był gremium politycznych funkcjonariuszy, lecz grupą ludzi obiektywnych, mających zaufanie społeczeństwa. Bez takiego rozumowania – uzdrowienia nie będzie. Można zarzucić takiemu podejściu, że jest naiwne...

Polityczny idealizm, graniczący ze zwyczajną naiwnością.

Tak można by sądzić, gdyby nie to, że przywódcy partii politycznych powinni dojść do wniosku, iż dotarli do ściany. I że ta sytuacja zagraża wszystkim, całemu systemowi.

Dotarli do ściany czy do krawędzi? Od ściany można się odbić, udając potem, że nic się nie stało. A za krawędzią jest przepaść.

Do krawędzi. Ta sytuacja zagraża wszystkim partiom politycznym. Jakiś czas temu we Włoszech wszystkie ugrupowania zostały zmiecione ze sceny politycznej, ponieważ system był przeżarty, a partie nie podjęły próby jego uzdrowienia. Tylko że ta nowa siła opiera się tam właśnie na związku polityków, mediów, biznesu.

Widzi pan takiego Berlusconiego u nas?

Kandydatów na Berlusconich może być w Polsce wielu. Nie jest to jednak rozwiązanie, to właśnie jest choroba. Włoch broni przed tą chorobą bardzo rozwinięta opinia publiczna. Nie sądzę zresztą, by nasza sytuacja była taka jak kiedyś we Włoszech.

Czytaj więcej

W okopach Drohobycza

Może jest gorsza?

Nie. Ale uważam, że rozsądek, a może instynkt samozachowawczy, powinien wpłynąć na to, aby było chociaż minimum gotowości do współdziałania w tym oczyszczeniu, a nie tylko chęć do walki z przeciwnikiem.

Wzywa pan więc opozycję, by zachowywała się jak Don Kichot?

Nie widać tego, by opozycja była tak silna, żeby się zjednoczyć i przejąć władzę. Ani w obecnym kształcie Sejmu, ani w przypadku rozpisania nowych wyborów. Koalicja musi wykazać...

Koalicji już nie ma.

Przede wszystkim SLD, partia rządząca, musi wykazać, że nie zechce znowu obsady wszystkiego swoimi. To ona musi okazać wolę porozumienia, dążenie do zmiany modelu obsadzania publicznych instytucji. Chęć oczyszczenia z układów.

Żaden z apeli - ani komisji śledczej, ani prezydenta – o ustąpienie, a to prezesa TVP, a to Krajowej Rady, nie został przecież wysłuchany.

To niedobrze. Ale to nie musi oznaczać, że tak będzie nadal.

Coś na to wskazuje?

Przecież już wszyscy mówią, że na przykład Krajowa Rada w tym składzie jest nie do utrzymania. Sprawa KRRiTV jest modelowa, wiąże się ze sposobem działania partii politycznych. To nie jest problem naiwności, lecz zrozumienia tego, że za pomocą przepisów wszystkiego nie da się uregulować.

Dlaczego?

Bo tego, jakich ludzi się wystawia, nie można uregulować przepisem. Można sobie ironizować, że ma być „szlachetny, kompetentny". Podam trzy zupełnie różne przykłady – KRRiTV, Rada Polityki Pieniężnej, Trybunał Konstytucyjny. Trybunał działa prawidłowo. Uważam, że Rada Polityki Pieniężnej również. Tak więc przy tym samym systemie wybierania członków mogą być różne rezultaty.

To z jakich powodów stało się inaczej w przypadku Krajowej Rady?

Bo istnieje przekonanie, że ten, kto ma telewizję, ten ma władzę. Trzeba by przeanalizować całą historię Rady. Ludzie, którzy do niej trafiali, stali się delegatami swoich ugrupowań politycznych.

A kim mieliby być?

Jeśli tam wchodzą, to powinni się oderwać od bezpośrednich powiązań i zależności.

(...)

Gdy obejmował pan władzę jako pierwszy niekomunistyczny premier, czuł pan zagrożenie – że polska demokracja może dojść do takiego stanu?

Nie czułem. Wynikało to przede wszystkim z przeświadczenia, iż demokracja ma systemy skutecznej kontroli, a w społeczeństwie dominuje chęć uzdrowienia instytucji państwowych.

Ale formalnie demokracja przecież funkcjonuje.

Nie powiedziałbym, że tylko formalnie. Natomiast to, iż pod szyldem demokracji mogą się rozwijać różne oligarchiczne grupy i wpływać na instytucje państwowe, jest na taką skalę zjawiskiem nowym. Może poza Włochami. Rzeczywiście 13 lat temu nie przypuszczałem, że tak się to rozwinie. Ale patrzmy na sprawę we właściwych proporcjach. Nie jesteśmy Białorusią.

Czytaj więcej

Tego właśnie mamy o sobie nie wiedzieć

(....)

Jak przeciętny widz (obrad Komisji Śledczej ds. Sprawy Rywina – red.) ma interpretować informacje o wspólnym biesiadowaniu, kontaktach ludzi ze sfer polityki, biznesu, mediów? Może powstawać przekaz, że „oni wszyscy trzymają się razem, jest im dobrze, a co z nami?"

Nie popieram tej nadmiernej fraternizacji, wspólnych kolacji, całowania się przed kamerami itp.

Czy gdy był pan premierem, też był pan na „ty" z tyloma osobami, jak dziś jest – co wynika z zeznań przed komisją – Leszek Miller?

Nie. Nie mam zwyczaju łatwego przechodzenia na ty. Może dlatego, że jestem z trochę innego pokolenia. Ale nie w tych obyczajach upatrywałbym przede wszystkim źródeł zła.

A w czym?

W zatraceniu państwowej świadomości w polskiej polityce. Zatraceniu prowadzącym do takiego upartyjnienia, w którym mogły rozwijać się właśnie układy i grupy interesów. To jest dla mnie szczególnie bolesne, bo po 1989 roku uzyskaliśmy własne, suwerenne państwo i umacnianie tego państwa powinno być naczelnym zadaniem wszystkich partii. Nie chodzi o państwo moloch, wtrącające się do wszystkiego, ale o państwo skuteczne. Problemy typu „kto z kim jest na ty" są drugorzędne. Są zapewne symptomem, ale nie przyczyną. Może długofalową konsekwencją sprawy Rywina i obecnej sytuacji będzie jakiś obywatelski ruch uzdrowienia państwa, niekoniecznie partia. Takiego rozwoju zdarzeń nie wykluczałbym. Jest wielu ludzi, którym trudno się dziś utożsamiać z którąkolwiek partią. Ludzi o dużym poczuciu odpowiedzialności za sprawy publiczne. Szczególnie jeśli chodzi o młode pokolenie – ale musi sobie ono uświadomić, czego chce, a nie czego nie chce.

Kiedy zaczęły powstawać degenerujące powiązania świata polityki, biznesu i mediów?

Był ciąg zdarzeń, które powodowały, że państwo było traktowane bardziej jako pole rywalizacji wpływów, a nawet zawłaszczeń, a nie jako dobro wspólne. Z pewnością u początku tego procesu stało dziedzictwo PRL, usadowienie się wielu ludzi tamtego systemu w gospodarce, wykorzystywanie wpływów. Odegrało też rolę nałożenie się na proces transformacji niekoniecznie dobrych, ale i złych wzorów z innych krajów gospodarki rynkowej, w których przecież także dochodziło i dochodzi do poważnych zjawisk korupcyjnych na styku polityki i biznesu.

Ale kiedy było wiadomo, że ten proces już trwa? Gdy Jarosław Kaczyński wystąpił w 1991 roku z hasłem walki z korupcją? A może wtedy, gdy pan, prawie osiem lat temu, pierwszy raz użył określenia klientelizm polityczny? Coś przecież pana do tego stwierdzenia zainspirowało? Co pan rozumiał pod tym terminem?

Nazwałem tak dążenie do obsadzania wszystkich stanowisk przez swoich, a potem obronę tych ludzi bez względu na to, co robią. To na tym polega ta choroba, która dzisiaj jest już bardzo zaawansowana.

Tadeusz Mazowiecki (1927-2013)

Polityk i publicysta, premier pierwszego niekomunistycznego rządu po przełomie 1989 r. Poseł na Sejm PRL i III RP, działacz katolicki (m.in. PAX, KIK), redaktor naczelny „Więzi", w sierpniu 1980 r. szef grupy ekspertów wspierających Międzyzakładowy Komitet Strajkowy w Stoczni Gdańskiej, później naczelny „Tygodnika Solidarność". Internowany w stanie wojennym, po zwolnieniu doradca Lecha Wałęsy. W wyborach prezydenckich 1990 r. nie wszedł do II tury, przegrywając z Wałęsą i Stanisławem Tymińskim. Był współzałożycielem i przewodniczącym Unii Demokratycznej i Unii Wolności, specjalnym wysłannikiem ONZ w Bośni i Hercegowinie, w ostatnich latach życia doradzał prezydentowi Bronisławowi Komorowskiemu

Małgorzata Subotić

Wieloletnia dziennikarka „Rzeczpospolitej", autorka niezliczonych wywiadów. Ich wybór wydała w książce „Wino, kobiety i bilard"

Plus Minus: Jak pan ocenia polską demokrację po niemal 14 latach? Co ujawniła o niej tak zwana sprawa Rywina?

Tadeusz Mazowiecki: Ujawniła poważne schorzenia tej demokracji, wynikające ze splątania polityki, biznesu, mediów. Sądzę, że bez przecięcia tego węzła, bez demontażu systemu układów, które ma skłonność budować każda opcja polityczna – nie będzie uzdrowienia.

Pozostało 97% artykułu
#1500PlusMinus
Mój brat obalił dyktatora
#1500PlusMinus
#1500PlusMinus: Jestem energetycznym wampirem
#1500PlusMinus
#1500PlusMinus: Sześć spotkań z Lechem Kaczyńskim
#1500PlusMinus
#1500PlusMinus: Izrael narodził się w Polsce
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
#1500PlusMinus
Mafia bardzo kulturalna