Strona izraelska twierdzi, że malowidła znalazły godne miejsce ekspozycji, a Instytut Yad Vashem jest jedynym moralnym spadkobiercą pamiątek po Żydach unicestwionych w Holokauście; Polacy wskazują na bezprawie całej akcji i jej sprzeczność z podstawowymi kanonami konserwacji dzieł sztuki, na przynależność Schulza do polskiej tradycji kulturalnej, a także – na zakorzenienie artysty w krajobrazie rodzinnego miasta.
Ukraińcy? Ich stanowisko wydaje się niejednorodne: dla większości mieszkańców Drohobycza Schulz jako wielki pisarz i artysta właściwie nie istnieje i zamieszanie wokół odkrytych w mieszkaniu państwa Kałużnych malowideł jest niezrozumiałe. Na to niezrozumienie złożyły się lata edukacji w sowieckim systemie i pewnie też dzisiejsza, nacjonalistyczna z ducha, pedagogia w dziedzinie kultury. Do tego indyferentyzmu dołączyły się władze miasta, bo ich przedstawiciele doskonale wiedzą, że Schulz za granicą cieszy się estymą, a skwapliwość, z jaką dopomogli wysłannikom Yad Vashem, każe się domyślać, że ich pomoc nie była bezinteresowna. Kiedy 30 czerwca Benjamin Geissler, odkrywca malowideł, zaalarmował polską opinię publiczną, że i reszta znaleziska znikła z Drohobycza, można było wpierw przypuszczać, iż to przedstawiciele Yad Vashem zgłosili się po to, co zostało z łupu. Okazało się jednak, że najprawdopodobniej alarm wywołali sami właściciele mieszkania, deklarując na potrzeby ciekawskich, że „żadnych fresków już nie ma".
Czytaj więcej
Ktoś rzeknie, że nie jestem stosowną osobą, by dorzecznie się wypowiadać w sprawie świętości Jana Pawła II. Jako autor hasła „Nie płakałem po papieżu" powinienem powściągliwie milczeć w sprawie dalszych losów jego postaci w zbiorowej świadomości. Cóż bowiem mogę wiedzieć o tym, dlaczego ludziom Kościoła i wiernym potrzebne jest formalne uznanie, drogą zawiłych procedur, za świętego człowieka, który za życia już był otoczony mirem świętości.
Bezmiar nieporozumień
Epopeja malowideł Schulza zainteresowała media w wielu krajach świata. Z lepszym dla sprawy Schulza skutkiem, niż można się było z początku spodziewać. Nauczyciel z Drohobycza należy do twórców, których akcje na światowym rynku literatury i sztuki wciąż zwyżkują. Tym trudniej pojąć, dlaczego zaangażowani w sprawę nie mogą się dogadać, dlaczego w ogólnym zamieszaniu i niemożności „freski" znikają ze ściany lub ulegają destrukcji. W samej rzeczy „sprawa Schulza" obnaża bezmiar nieporozumień między poszczególnymi stronami.
Czego nie rozumieją Polacy? Przede wszystkim, że „polski pisarz" Schulz może dla Żydów z Izraela być po prostu jedną więcej ofiarą Holokaustu, po której pamiątki winny znajdować się tam, gdzie Żydzi czują się u siebie, a nie na przeklętej i opuszczonej przez nich ziemi. Świadkowie masakry drohobyckich Żydów mieszkają dziś w większości poza Ukrainą; sam w Izraelu rozmawiałem z trojgiem byłych uczniów pisarza. Dla wielu Żydów Polacy i Ukraińcy to bierni świadkowie lub nawet współuczestnicy mordu, którzy nie mają prawa do poczucia wspólnoty z ofiarą, nie mówiąc już o prawie do pamiątek po niej.