W ubiegły piątek ukazał się 1500 numer tygodnika "Plus Minus". Z tej okazji przypominamy najciekawsze teksty, które były publikowane w "Plusie Minusie" w ciągu ostatnich kilkunastu lat.
Wózek podjeżdżał codziennie na placyk przed siedzibą władz lokalnych, jednym z niewielu solidnych budynków w 40-tysięcznym Sidi Buzid. I Stawał wśród innych, zazwyczaj większych, trzykołowych. Mohamed Buazizi, o którym teraz mówi cały arabski świat, sprzedawał z niego banany, mandarynki z nieoderwanymi listkami, marchew i dymkę. Często musiał uciekać przed policją, która lubowała się w wymuszaniu pieniędzy od nielegalnych sprzedawców. W dniu, który zadecydował o nagłym przyspieszeniu historii Tunezji, Mohamed przeżył dodatkowe upokorzenie. Nie tylko dostał mandat. Został spoliczkowany na oczach innych sprzedawców i klientów. I to przez kobietę w policyjnym mundurze.
„Zagubiłem się na ścieżce życia, nie kontroluję go. Wybacz mi, rozpoczynam podróż, z której nie ma powrotu". Tak na Facebooku tłumaczył ukochanej matce, której pracą na targu próbował pomóc w utrzymaniu dużej rodziny, to, co zrobił chwilę później. Podpalił się obok miejsca, w którym handlował, w centrum Sidi Buzid, miasta w głębi Tunezji, z dala od turystycznych szlaków. Był 17 grudnia 2010 roku. Mohamed Buazizi miał wtedy 26 lat. Zmarł od poparzeń 4 stycznia, gdy bunt ogarnął już kolejne biedne miasta, ale nic nie wskazywało na to, że Zin el Abidin Ben Ali jest skończony. Uciekł z kraju dziesięć dni później.
– Przez 23 lata nikt nie zagroził dyktatorowi. Nie udało się bogatym, wpływowym ludziom, politykom z dużych miast. Mój brat okazał się silniejszy od tych wielkich graczy. On obalił Ben Alego – mówi ze łzami w oczach jego młodsza siostra, 19-letnia Samia. Wysoka dziewczyna stoi na malutkim betonowym podwórku domu Buazizich w dzielnicy biedoty Haj Nur. Cała w czerni, z chustą na głowie, tylko na nogach ma skarpetki w pastelowe paski i kolorowe kapcie z uśmiechniętymi kotkami. Niedokończony dom bohatera rewolucji tunezyjskiej to trzy pokoje, tak małe, że kanapa, na której leży zbolała matka, zajmuje całą szerokość sypialni. Ten skromny biały dom, którego jedynym barwnym elementem są dwie klatki z kanarkami, znają już wszyscy w mieście. Nie miałem problemu z dotarciem.
* * *
Rewolucja tunezyjska jest jak smutna bajka. Dobry zwyciężył złego, ale zapłacił najwyższą cenę. Męczennik pośmiertnie pokonał dyktatora. Dobry kontra zły, Buazizi kontra Ben Ali. Biedak z prowincji kontra władca pomieszkujący w kilku pałacach i transferujący wielkie sumy na zachodnie konta. Ofiara systemu, zbudowanego na korupcji, kłamstwie i gnębieniu, przeciw temu, kto ten system zbudował i go nadzorował.