Definicja polityki historycznej mówi, że polega ona na promowaniu określonej wizji historii. Jedni sugerują, że oznacza ona politykę w służbie historii, inni odwrotnie – historię w służbie polityki. Te dwa podejścia chyba zawsze będą się z sobą ścierać, co pokazuje, że polityka historyczna opiera się na nieustannym napięciu między zmiennymi celami politycznymi i wielkimi racjami historycznymi. Podobnie można spojrzeć na fenomen Żołnierzy Wyklętych, który odegrał istotną rolę w procesie budowania tożsamości obozu prawicy ostatnich lat, a także wpłynął na jej podwójne zwycięstwo wyborcze w roku 2015. Może się jednak okazać, że to, co świetnie współgrało z narracją prawicy, gdy była ona w opozycji, staje się wyzwaniem, gdy zaczyna ona rządzić państwem.
Czytaj więcej
29 STYCZNIA 2011: To wózek skromny nawet jak na najbiedniejszy region Tunezji. Rowerowe koła, pospawane rurki i blaszany blat. Należał do sprzedawcy warzyw i owoców, który nie miał pozwolenia na handel. Od tego wózka zaczęła się rewolucja, która obaliła obracającego miliardami prezydenta Ben Alego.
Antysystemowy mit
Polityczny fenomen Żołnierzy Wyklętych ma trzy oblicza. Pierwsze polega na stworzeniu kontrnarracji dla wizji najnowszej historii promowanej w ostatnich latach przez PO. W eseju „Nie ma przypadków, jest polityczność", opublikowanym w „Pressjach", Jacek Sokołowski pokazuje, że Platforma budowała swoją legitymację do rządzenia na micie „drugiej transformacji", czyli wielkim skoku rozwojowym, który dokonał się dzięki środkom europejskim. Tożsamość tego projektu odwoływała się do „pierwszej transformacji", kiedy to przy Okrągłym Stole miało dojść do pokojowej zmiany władzy, na której skorzystali wszyscy obywatele, niezależnie od tego, po której stronie znajdowali się oni w epoce PRL.
Ta narracja zawierała jednak wewnętrzną sprzeczność, nazwaną przez Sokołowskiego „spuścizną Unii Demokratycznej" albo inaczej: „paradoksem Michnika". Komunizm był co prawda złym systemem, ale wywodzące się z niego elity miały się stać architektami III RP i głównymi beneficjentami transformacji. Podtrzymywano więc ambiwalentny stosunek do komunizmu.
PiS proponował zupełnie odmienną wizję, w której komunizm był systemem jednoznacznie złym, a transformację ustrojową należało interpretować jako swoistą „zdradę elit". Polskie przemiany ekonomiczne i polityczne zostały potraktowane jako „uwłaszczenie nomenklatury". Zgodnie z tą logiką „druga transformacja Tuska" miała być po prostu „skokiem na unijną kasę", na czym skorzystali przede wszystkim postpezetpeerowscy oligarchowie.