Nie ma czasu na sentymenty. Akcja jest prędka i wartka. Wiktor, pisarz od horrorów, z nutą bycia „profesorkiem”, zaczyna szukać na YouTubie filmu, który gdzieś mu się kołacze po głowie. Pamięć przywołuje obrazy dzieci, ducha i wyspy, nawet tytuł brzmiał jakoś tak… czyżby „Duch z wyspy”? Zamiast wycieczki do szczenięcych lat, kiedy każdy film robił ogromne wrażenie i mocniej zapisywał się w głowie, odbywa mrożącą krew w żyłach podróż wywracającą rzeczywistość do góry nogami.
Wszystko przez jedno kliknięcie, odpalenie filmiku „Duch z wyspy”, starego materiału wideo z napisami w dziwnym języku, na którym mroczna postać z otchłanią pod kapturem kroczy podziemnym korytarzem. Teraz wszystko potoczy się jeszcze szybciej. Konieczny będzie powrót do domu, do Ubojczyna, zmierzenie się z przeszłością, rozwiązanie naglących problemów, czyli elementy składowe wielu klasycznych horrorów.
Ale tak naprawdę „Duch z wyspy”, mimo początku i obietnicy gatunkowej, horrorem nie jest. To raczej opowieść obyczajowo-sensacyjna, okraszona wątkami nadprzyrodzonymi. Na pierwszy plan wysuwają się problemy rodzinne Wiktora, poczynając od nieszczęśliwego małżeństwa jego siostry Marty, na dwuznacznym stosunku do rodzinnej miejscowości kończąc. W toku akcji dochodzą kłopoty bliższych i dalszych jego sercu mieszkańców Ubojczyna. Na szczęście nie jest to książkowy odcinek „Klanu”, gdyż akcji, dramatycznych wydarzeń i niebezpieczeństwa nie brakuje. Jak w dobrej sensacji – człowiek bez zastanowienia przeskakuje do kolejnego rozdziału, aby dowiedzieć się, jak bohaterowie wykaraskali się z tarapatów. Bać się jednak nie będzie, gdyż horrorowej grozy tutaj to ze świecą szukać. A szkoda, bo kilka okazji było, nomen omen były świece, ciemności, duchy, a nawet demony.
Czytaj więcej
„Tropicielonauci” to gra komiksowa. Tak udana, że dorośli mogą żałować, iż została skierowana rac...
Bohaterów mamy kilku, ale wyróżnia się Jadźka, wiejska baba, wyciągnięta trochę z lat 70., której życie potoczyło się niespecjalne przez niefortunną decyzję o legnięciu w krzakach z amantem po odpuście. Ale swoją wiedzę ma, a jej umysł w lot chwyta wszystkie zależności między światami żywych i umarłych. No a już na pewno lepiej niż Wiktor, wykształciuch, farbowany krakowianin. Zresztą za kreacje postaci autorowi „Ducha z wyspy” należy się spory plus. Mogą nas denerwować, ale każda naznaczona jest indywidualnym rysem, nawet jeśli czasami ich cechy są nazbyt oczywiste (jak dzieciak, to bystry i kumaty, jak gangus, to idiota). Jedynie nagła przemiana głównego złego, męża Marty, budzi zgrzyt. Owszem, można to wyjaśnić uporaniem się z pewnymi złymi siłami, ale trochę to naciągane. Przydałoby się kilka rozdziałów więcej, aby to wszystko uwiarygodnić.