Marine Le Pen ma już tylko minimalne szanse na udział w walce o najwyższy urząd w państwie. W poniedziałek została skazana za defraudację środków europejskich na cztery lata więzienia (w tym dwa w zawieszeniu), 100 tys. euro grzywny, ale przede wszystkim utratę prawa do sprawowania funkcji publicznych przez pięć lat. To ostatnie ma natychmiastowe zastosowanie.
Co prawda jej adwokat Rodolphe Bosselut zapowiedział, że odwoła się od tego wyroku, a nowe orzeczenie może zapaść jeszcze przed majem 2027 roku. Jeśli oznaczałoby ograniczenie kary i uwzględnienia biegnącego od teraz czasu, w którym Le Pen jest pozbawiona prawa do sprawowania funkcji publicznych, mogłaby jednak wziąć udział w wyborach. Szanse na to są jednak bardzo nikłe, ponieważ poniedziałkowe orzeczenie zostało bardzo starannie udokumentowane. Jego odczytanie zajęło sędzi Bénédicte de Perthuis dwie i pół godziny.
Czytaj więcej
Liderka Zjednoczenia Narodowego i francuskiej prawicy, Marine Le Pen, została uznana przez sąd wi...
Dla Marine Le Pen wyrok był szokiem. Nie spodziewała się, że wykluczy ją z udziału w wyborach prezydenckich
Liderka Zjednoczenia Narodowego (ZN) nie spodziewała się takiej ewolucji sprawy. Gdy usłyszała, że wyrok obejmie też kwestię jej udziału w wyborach, zaczęła nerwowo rozmawiać z siedzącym obok niej byłym partnerem i merem Perpignan Louisem Aliot (również skazanym za malwersacje), po czym nagle wstała i nie czekając do końca posiedzenia, wyszła z sali.
W czasie trwającego od dziesięciu lat śledztwa i ośmiu miesięcy procesu zajmowała bardzo hardą postawę, odrzucając wszelkie zarzuty. De Perthuis opisała zaś „system”, którego „sercem” była sama Le Pen. Polegał on na wykorzystywaniu przez eurodeputowanych ZN środków przeznaczonych na asystentów parlamentarnych w Strasburgu (21 tys. euro miesięcznie) do opłacenia pracowników samej partii w Paryżu. Dzięki temu także zmarły niedawno ojciec Marine Le Pen, Jean-Marie Le Pen, mógł „wieść dostatnie życie”. Łącznie ugrupowanie zdefraudowało 4,1 mln euro.