Obrady konwencji PiS, na której ogłoszono tak zwaną piątkę [Kaczyńskiego zakładającą m.in. obniżkę podatków i zwolnienie z nich osób do 26. roku życia – red.], zakłócił w pewnym momencie nieznany odgłos, coś jakby syrena. – To chyba jedzie erka zabrać do szpitala Czerwińską – zażartował mało taktownie jeden z delegatów. Teresa Czerwińska, minister finansów, dopiero co się dowiedziała, że ma znaleźć 40 mld zł na najhojniejsze w historii Polski socjalne wydatki.
Nowy pakiet został skrytykowany nie tylko przez ekonomicznych liberałów. Ci stali się od jakiegoś czasu mało miarodajni. Jedną z najbardziej konsekwentnych krytycznych recenzji sformułował Krzysztof Mazur z Klubu Jagiellońskiego, który nie kwestionuje kuracji przez rządowy interwencjonizm, ale wolałby, aby te pieniądze były wydawane inaczej – upraszczając: inwestowane w rozwój, a nie przejadane.
Po stronie ideowych zwolenników PiS panuje entuzjazm. Niewielu tam ekspertów od gospodarki, niemniej padają argumenty rodem ze zwulgaryzowanej do maksimum szkoły Keynesowskiej: popyt w każdych rozmiarach ma nakręcać gospodarkę, więc pomnażać wspólne dochody i służyć wspólnemu dobru. To teza co najmniej kontrowersyjna, a na pewno łatwo ją sprowadzić do absurdu. Można by rzecznikom takich postaw zadedykować eksperyment. Jeśli nie chcecie gubić się w rozważaniach, co bardziej służy rozwojowi, a co mniej, spróbujcie przynajmniej refleksji moralnej. Czy jest godziwe rozdawać pieniądze także ludziom zamożnym, kiedy chorzy, również dzieci, mają wciąż trudności w dostępie do leków i medycznych procedur? Czy społeczna wrażliwość polega na akceptowaniu sytuacji, w której zbyt kosztowne okazują się kuracje ratujące życie? Korekty systemu dotyczące operowania zaćmy czy dostępu do rezonansu magnetycznego tej zasady nie zmieniają.
Czytaj więcej
9 MARCA 2019: PiS pokazał, że umie znajdować pieniądze. Ale jeszcze nie udowodnił, że potrafi na dobre przełamać imposybilizm państwa.
Platforma nie chce sknerzyć
Donald Tusk był dopytywany niedawno przez samego Adama Michnika, dlaczego nie wpadł na pomysł podobny do 500+, kiedy rządził. Przyznał w odpowiedzi, że nie docenił zmian w nastawieniu polskiego społeczeństwa, ale na swoje liberalne, wolnorynkowe poglądy bynajmniej się nie powoływał. Obserwację, że Polacy chcą w większym stopniu uczestniczyć w konsumowaniu owoców transformacji, poczynił już w podsłuchanej rozmowie grubo przed wyborami 2015 r. współpracownik Tuska Bartłomiej Sienkiewicz, ale wtedy bez żadnych skutków.