Została nią w 1942 roku, mając 22 lata. Traudl Junge, z domu Humps, była jedną z czterech sekretarek Hitlera. To właśnie jej podyktował przed śmiercią swój testament polityczny i prywatny. Opowiedziała o tym Melisie Müller, pisarce. To stało się z kolei podstawą do realizacji w 2002 roku austriackiego filmu dokumentalnego Andre Hellera i Othmara Schmiderera.
– Im dłużej żyję, tym bardziej ciąży mi poczucie winy, że pracowałam dla człowieka, który był sprawcą tylu nieszczęść. I nawet go lubiłam – wyznaje Traudl Junge. – Jak mogłam tak nierozważnie się na to zgodzić? Przecież nie byłam zagorzałą nazistką.
Wychowała się w apolitycznej rodzinie z surowym dziadkiem, za to bez ojca. Po zdaniu matury nie wiedziała, co robić dalej. Dzięki rodzinnym znajomościom rozpoczęła pracę w kancelarii führera w Berlinie. Swego pracodawcę poznała jednak dopiero w Wilczym Szańcu, głównej kwaterze Hitlera, gdzie po kilkustopniowym egzaminie została zatrudniona jako jedna z jego czterech osobistych sekretarek. Opowiada: „miał w sobie coś z ojca, rodzaj opiekuńczości, której wtedy bardzo mi brakowało”. Wspomina, że Hitler był miły dla otoczenia, troskliwy dla swojej ulubionej suki Blondie. „I jeszcze jedno: nigdy nie chciał w swoim pokoju kwiatów. Nie chciał mieć wokół siebie »trupów«. Kiedy teraz o tym myślę, wydaje mi się to dziwne. Ktoś, kto zabija tysiące ludzi, nie chce martwych kwiatów w pokoju. Mam wrażenie, że przyjął taktykę wypierania różnych rzeczy. Nigdy nie widział zbombardowanego miasta. Podróżowaliśmy przez Niemcy pociągiem z zasłoniętymi oknami”.
Junge dobrze pamięta ostatnie przyjęcie wydane przez Ewę Braun i mroczne dni, które nastąpiły po
22 kwietnia, gdy Hitler oświadczył po naradzie z generalicją, że „wszystko stracone”. – Właściwie nie wiem, jak wtedy żyliśmy – wspomina bohaterka filmu. – To było życie w mroku. Piliśmy herbatę, siedzieliśmy, wciąż jeszcze łudząc się nadzieją i czekając.