Po blisko czterech latach obowiązywania przepisów dyscyplinujących kierowców, które dotąd skłaniały ich do zdjęcia nogi z gazu, teraz nastąpił nagły zwrot. Lawinowo przybyło osób, które tracą prawo jazdy za przekroczenie prędkości o 50 km na godzinę.
– W ciągu niespełna trzech miesięcy tego roku z tego powodu zatrzymaliśmy już ponad 8 tys. praw jazdy. To o 42 proc. więcej niż w tym samym okresie roku ubiegłego – mówi „Rzeczpospolitej" Radosław Kobryś z Biura Ruchu Drogowego KGP. – Kierowcy najwyraźniej zapomnieli o karach za piracką jazdę – dodaje.
Czytaj także: "Frog" znów skazany. Tym razem za popisy na parkingu
Przykładów dostarcza każdy dzień. Autostradą – 200 km/h, slalomem i także pasem awaryjnym – jechał szaleniec, a „wyczynem" pochwalił się w internecie. Cudem nie doszło do tragedii – teraz namierza go policja. Na Lubelszczyźnie kobieta pędziła bmw w terenie zabudowanym 184 km/h – o 134 km/h za szybko. Na Opolszczyźnie 36-latek gnał 170 km/h – pod prąd i wyprzedzał na łuku drogi. To tylko kilka z tegorocznych ekscesów. Wszyscy stracili na trzy miesiące prawa jazdy, dostali mandaty i 10 pkt karnych.
Skala takich wykroczeń alarmująco wzrosła. Od stycznia do 28 marca już 8247 kierowcom odebrano prawa jazdy za przekroczenie prędkości o 50 km/h. – To o 2442 przypadki więcej niż w tym samym czasie roku ubiegłego – wskazuje Radosław Kobryś. Przepisy mające temperować zapędy piratów weszły w maju 2015 r. Odtąd policja obowiązkowo zatrzymuje kierowcy prawo jazdy, gdy w terenie zabudowanym jedzie on o 50 km/h za szybko niż dozwolone – od ręki traci dokument na trzy miesiące. Jeżeli mimo zakazu taka osoba wsiądzie za kierownicę, to odebranie uprawnień przedłuża się o kolejne trzy miesiące. A gdyby i wtedy sytuacja się powtórzyła, kierowcę czeka ponowny egzamin. Konsekwencje są więc dotkliwe i dotąd kierowcy się pilnowali. W 2017 r. za prędkość zabrano 31 tys. praw jazdy, w ubiegłym – podobnie.