Virgin dodatkowo zgodziła się wyjawić, na co konkretnie może liczyć osoba decydująca się wydać 250 tys. dol. Po pierwsze, każdy pasażer dostaje identyczne miejsce z dostępem do dwóch okien (z boku i nad głową). Po drugie, cały lot trwa ok. trzech godzin, a w stanie nieważkości spędza się mniej więcej sześć minut. – To zaledwie procent ceny, jaką musielibyśmy zapłacić wcześniej, gdybyśmy chcieli jako osoba prywatna odbyć taką podróż – podkreśla Stephen Attenborough, dyrektor handlowy Virgin Galactic. Rzeczywiście, kiedy Dennis Tito, pierwszy na świecie kosmiczny turysta, kupił miejsce na rosyjskim statku Sojuz w 2001 r., zapłacił za swoją podróż 20 mln dol. – Pomijając cenę, po takim przelocie zostają wspomnienia na całe życie – dodaje Attenborough. I przekonuje, że w ciągu dwóch dekad powinniśmy się doczekać prężnego sektora rynku o nazwie turystyka kosmiczna. Będzie na nim działać kilka firm, rywalizujących ze sobą m.in. cenami, a co za tym idzie – podróże kosmiczne staną się o wiele tańsze.
Pocztówka z Marsa
Dotychczas, jak podaje przedstawiciel Virgin, tylko 547 osób odwiedziło kosmos. Natomiast organizacja Tauri Group przeprowadziła badanie, z którego wynika, że turystyka kosmiczna będzie dobrym biznesem. Przychody po pierwszych dziesięciu latach działalności takich firm jak SpaceX czy Virgin Galactic powinny wynosić od 600 mln do 1,6 mld dol. Turyści mają stanowić największą, bo aż 80-proc., grupę ludzi decydujących się na podróże kosmiczne. I według Tauri jest już ok. 10 tys. chętnych z grubymi portfelami.
Kosmiczne wycieczki niektórzy postrzegają jako wymysł marketingu, czyli kolejną inicjatywę miliarderów służącą pomnażaniu ich majątków. Nieco z boku tego gwiezdnego wyścigu stoi holenderski przedsiębiorca Bas Lansdorp. Założył on w 2012 r. organizację non profit Mars One, dzieląc się swoim planem zasiedlenia Marsa w 2025 r. Choć wielu osobom wydaje się nie do pomyślenia, że ktoś chciałby polecieć na Marsa i już stamtąd nie wracać, do projektu Mars One zgłosiło się ponad 200 tys. osób.
Lansdorp widzi jedynie drobne mankamenty swojego projektu. Jak sam zauważa, nie ma jeszcze gotowych rozwiązań, które pozwoliłyby przenosić się z Ziemi na Marsa, a po określonym czasie wracać na rodzimą planetę. – To oznacza, że możemy się wybrać na Marsa, ale jest to bilet w jedną stronę – bagatelizuje. Co ciekawe, Lansdorp nie kieruje się wyłącznie duchową misją – w zasiedlaniu Marsa widzi też miliardy dolarów. Chciałby, aby pierwsi mieszkańcy Czerwonej Planety rejestrowali na wideo swoje dni na potrzeby telewizyjnego reality show, który według niego byłby wart 6–7 mld dol. Zdobyte w ten sposób środki Lansdorp chciałby przeznaczyć na kolejne podróże, dzięki którym więcej osób trafiłoby na Marsa.