Kardynał Henryk Gulbinowicz, przez długie lata metropolita wrocławski (obecnie na emeryturze), uważany był za hierarchę z mocnym kręgosłupem. Przez całe lata 80. XX wieku widziano w nim osobę, która sprzyja Solidarności – to on pomógł ukryć słynne 80 milionów. Postrzegano go jako tego, który się z władzą nie bratał. Służby specjalne komunistycznego państwa miały na niego oko, rozpracowywały go i inwigilowały. To m.in. dlatego – już w wolnej Polsce – kardynał otrzymał status osoby poszkodowanej przez reżim, uhonorowano go także Orderem Orła Białego.
Teraz okazało się, że nie jest Gulbinowicz aż tak krystaliczną postacią. Badania prof. Rafała Łatki z Biura Badań Historycznych IPN, które przedstawił w artykule na łamach półrocznika historycznego „Glaukopis", rzucają cień na postać hierarchy. W latach 1969–1985 prowadził on różnorakie rozmowy z wysokimi funkcjonariuszami Departamentu IV MSW – komórki, której głównym celem była inwigilacja Kościoła oraz walka z nim.
Można byłoby obok tych informacji przejść obojętnie, bo przecież w tamtych czasach z SB spotykali się także inni biskupi, a kard. Stefan Wyszyński prowadził rozmowy z przedstawicielami władz. Tyle tylko, że te kontakty miały charakter oficjalny. Wiedziało o nich wiele osób. Tu mamy przypadek zgoła odmienny. Rektor seminarium w Olsztynie, potem administrator apostolski w Białymstoku i wreszcie metropolita wrocławski z funkcjonariuszami SB spotykał się w pełnej konspiracji i dbał o to, by nikt o tym nie wiedział.
W rozmowach poruszano różne tematy. Od problemów lokalowych seminariów, poprzez kwestię pozwoleń na budowę kościołów i kaplic, na ocenach działalności władz oraz opiniach o polityce Kościoła kończąc. I znów można byłoby machnąć ręką i powiedzieć, że dla szeroko rozumianego „dobra Kościoła" można się było spotykać. Sęk w tym, że nieco za długi język Gulbinowicza pozwalał władzom na budowanie strategii walki z Kościołem. Powiedzenie krytycznej opinii o tym czy tamtym biskupie, o tarciach w Episkopacie, o tym, że wielu hierarchów nie zgadza się z polityką prymasa Wyszyńskiego, było niczym innym, tylko dostarczaniem SB informacji potrzebnych do zwalczania Kościoła.
Dlaczego Gulbinowicz wybrał taką formę kontaktów? Profesor Łatka nie odpowiada w swojej publikacji wprost, ale można się domyślać, że stał za tym strach przed ujawnieniem opinii publicznej homoseksualnych skłonności duchownego, o których SB doskonale wiedziała. Ceną za milczenie była współpraca, choć niesformalizowana. Tu musi zrodzić się pytanie o charakter kontaktów ze służbami innych osób, które w różnym czasie były bliskie kardynałowi. Chociażby abp Sławoj Leszek Głódź, który pojawia się w raportach ze spotkań esbeków z Gulbinowiczem jako jego „zaufany". W latach 1983–1990, w czasach kiedy pracował w watykańskiej Kongregacji ds. Kościołów Wschodnich, spotykał się z funkcjonariuszem Zarządu II Sztabu Generalnego WP, a wywiad traktował go jako „nieświadomego informatora" (historię tych kontaktów opisywaliśmy w „Rz" w czerwcu 2018 r.). Czy jego zgoda na spotkania z oficerem wywiadu wynikała z chęci dbania o wizerunek tego, dzięki któremu znalazł się w Rzymie? A może i na niego SB coś miała? Inny bliski współpracownik Gulbinowicza ks. Edward Janiak (obecnie zawieszony biskup kaliski) w kwietniu 1983 r., po tym jak przyłapano go na nielegalnym kupowaniu dolarów od cinkciarza, dostał zastrzeżenie wyjazdów za granicę (informacje te można znaleźć w aktach paszportowych przechowywanych w IPN we Wrocławiu). W lipcu tego samego roku zastrzeżenie zdjęto. Oficjalnie umorzono postępowanie. Czy za tak szybkim załatwieniem sprawy kryło się coś więcej? Szczątkowo zachowane materiały nie pozwalają na odpowiedź, ale wątpliwości nie brak.