Sprawa podwyżek dla parlamentarzystów i członków rządu oraz skokowego wzrostu dotacji dla partii wzbudziła falę oburzenia, głównie po stronie wyborców opozycji. W perspektywie kryzysu, pandemii, zamrożenia płac w budżetówce, rosnącego bezrobocia i spadającego PKB decyzja o 40-procentowym wzroście płac jest nie tylko naganna moralnie, ale także samobójcza.
A jeszcze gorsze są nieporadne tłumaczenia polityków opozycyjnych: a to, że był „taki był układ z PiS", a to, że jak się pensji nie podniesie, to posła za 2 tys. będzie można sobie kupić, a to, że zły Kaczyński kiedyś wynagrodzenia obniżył, to teraz trzeba je podnieść dwukrotnie wyżej. Nic więc posłowie tłumaczący się z głosowania wspólnie ze znienawidzoną władzą nie zrozumieli. Może obraz politycznej wiarygodności zasłonił im własny finansowy interes.
Dlaczego ta podwyżka nie spotkała się z potępieniem ze strony elektoratu PiS? Bo ci wyborcy wierzą w swoich reprezentantów jak w święty obraz i uważają, tak jak ich ulubiona była premier, że im „te podwyżki się zwyczajnie należały". I Jarosław Kaczyński o tym świetnie wie.
Poziom refleksji Koalicji Obywatelskiej, PSL i znacznej większości Lewicy nie osiągnął nawet średniego poziomu politycznej kalkulacji. Czy – jeżeli już potrzeby polityków są tak dojmujące naprawdę trzeba było głosować za tak wielką podwyżką? Skoro PiS chciało to zrobić wspólnie z własnymi wrogami (by to na nich spadło odium), to może trzeba było być skromniejszym? Może wystarczyłoby 15 procent? No, może 20... A jakie moralne prawo ma dziś opozycja, by wypomi-nać Beacie Szydło słowa o tym, co się komu należało?
Teraz decyzję będzie musiał podjąć Senat. A to oznacza, że piłka znów jest po stronie opozycji, która ma w Izbie Wyższej większość. A marszałek Tomasz Grodzki uważa odrzucenie projektu za rozwiązanie „atomowe" i ostrzega senatorów, że konsekwencją takiego czynu może być nawet rozpad KO. Marszałek dodał też, że „PiS i tak bez trudu odrzuci opór Senatu w Sejmie". I te właśnie słowa lidera większości opozycyjnej w Senacie są najbardziej przerażające, bo świadczą o całkowitym zatraceniu instynktu politycznego.