Obama, nadzieja Izraela

Być może to właśnie Obamie będzie łatwiej niż Bushowi doprowadzić do pokoju na Bliskim Wschodzie. Cel ten może osiągnąć tylko prezydent, który cieszy się zaufaniem po obu stronach barykady – uważa były ambasador Izraela w Warszawie

Publikacja: 22.01.2009 00:29

Szewach Weiss

Szewach Weiss

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

Wśród części Izraelczyków rozpoczynająca się prezydentura Baracka Obamy wywołuje obawy. Nowy amerykański prezydent ma być rzekomo mniej proizraelski niż jego poprzednik. Nie podzielam tych obaw. Ścisły związek pomiędzy Izraelem a USA nie zależy od bieżącej koniunktury politycznej. To związek wartości i interesów. Związek, który jest głęboko zakodowany w kulturze politycznej obu państw.

W tej sprawie w USA panuje ponadpartyjny konsensus. W Ameryce wszyscy są nam przychylni. Nawet fundamentalistyczna chrześcijańska prawica odwołuje się do tradycji judeochrześcijańskiej i widzi w nas opiekunów Ziemi Świętej. Podobnie jest z Partią Demokratyczną, w której kierownictwie jest wielu Żydów. Również zwykli amerykańscy Żydzi w większości popierają demokratów.

Nie sądzę więc, żeby mogło nam coś grozić ze strony polityka tej partii. On doskonale wie, że jesteśmy jedyną demokracją na Bliskim Wschodzie, co czyni nas naturalnym sojusznikiem USA. Nasze narody wyznają te same idee. Łączy nas wspólnota wartości. To jednak nie tylko sojusz sentymentalny, ale także pragmatyczny. Walczymy z fundamentalizmem islamskim, z którym walczą także USA.

Obawy, o których pisałem na początku, mają głównie przedstawiciele izraelskiej prawicy. Oni pewnie chcieliby, żeby Bush rządził wiecznie. Ja należę do innej formacji, jestem jednym z tych Izraelczyków, którzy marzą o pokoju z Palestyńczykami. I wiem, że bez Stanów Zjednoczonych – mimo starań UE, która usiłuje odgrywać w naszym regionie bardziej aktywną rolę – taki pokój nie będzie możliwy. Pokój na Bliskim Wschodzie to będzie Pax Americana.

Warto wspomnieć o odchodzącym prezydencie George’u W. Bushu, który chciał osiągnąć ten cel, ale mu się nie udało. Jesteśmy wdzięczni Bushowi. Był naszym prawdziwym przyjacielem. Rozumiał nas nie tyle jako polityk, ile jako bardzo religijny człowiek. Ale być może to Obamie będzie łatwiej dokończyć jego dzieło i zrealizować opracowany przez Busha plan pokojowy – mapę drogową.

Cel ten może osiągnąć tylko prezydent, który cieszy się zaufaniem po obu stronach barykady. Taki, który będzie mógł pozyskać równocześnie serca Izraelczyków i Palestyńczyków. Obama ma na to szansę. Szczególnie gdy oprze się na sekretarz stanu Hillary Clinton.

Doprowadzenie do porozumienia Izraelczyków z Palestyńczykami będzie jednym z najważniejszych wyzwań prezydentury Obamy. Wierzę jednak, że to właśnie on będzie w stanie posadzić nas do stołu rozmów. Że zrozumie zarówno nas, jak i naszych partnerów. Dlatego w przyszłość patrzę z optymizmem. I wszystkim rodakom powtarzam, żeby nie bali się Baracka Obamy. Ja się nie boję.

[i]—not. p.z.[/i]

[i]Szewach Weiss jest profesorem politologii, byłym przewodniczącym Knesetu, byłym przewodniczącym rady instytutu Yad Vashem i byłym ambasadorem Izraela w Polsce. Współpracuje z „Rzeczpospolitą”[/i]

Publicystyka
Artur Bartkiewicz: A może zwycięzcą wyborów prezydenckich będzie Adrian Zandberg?
Publicystyka
Nawrocki zyskuje w Kanale Zero. Czy Trzaskowski przyjmie zaproszenie Stanowskiego?
Publicystyka
Przemysław Kulawiński: Spór o religię w szkołach. Czy możliwe jest pogodzenie skrajnych stanowisk?
Publicystyka
Marek Migalski: Końskie – koszmar Rafała Trzaskowskiego
felietony
Marek A. Cichocki: Friedrich Merz mówi, że Niemcy wracają. Pytanie, do czego?