Większość polityków opozycji nie ma wątpliwości: PiS przegra wybory, a jego działacze zostaną surowo rozliczeni. Mniej optymistyczni są związani z opozycją analitycy i komentatorzy, ale i w tej grupie przeważają podobne prognozy, a są nawet tacy (prof. R. Markowski), którzy proponują po wyborach zdelegalizować PiS. To dzielenie skóry na niedźwiedziu.
Powściągliwi „aktywiści” opozycji przewidują zwycięstwo, ale tylko gdy opozycja się zjednoczy i powstanie wspólna lista. Najbardziej sceptyczni dopuszczają możliwość porażki, ponieważ PiS może nie dopuścić do uczciwego przebiegu wyborów. Eksponowana jest tu przede wszystkim kwestia manipulowania wyborcami za pomocą mediów (szczególnie TVP). Rzeczywiście mamy do czynienia z patologiczną kontrolą nad mediami publicznymi. Trudno jednak powiedzieć, na ile jest to skuteczny dla PiS instrument. Tym bardziej że opiniotwórcze media prywatne sympatyzują z opozycją. Wykorzystywanie przez PiS w rywalizacji wyborczej środków publicznych jest faktem, ale w tym przypadku nie wydaje się, by miało to rozstrzygające znaczenie. Wątpliwe jest także, by rezultat wyborów zależał od powstania wspólnej listy opozycji. Nie jest najważniejsze to, że kampania „Gazety Wyborczej” za wspólną listą jest oparta na budzącym zastrzeżenia sondażu. Nie bierze się pod uwagę, że do wyborów pozostało sporo czasu i wiele jeszcze może się wydarzyć. Ponadto – i jest to ważne – nie uwzględnia się konsekwencji „ubocznych” wspólnej listy – przede wszystkim tego, że przed wyborcami nie da się ukryć procesu układania wspólnej listy, a z pewnością nie będzie to proces estetyczny. I w końcu: zwolennicy wspólnej listy nie uwzględniają następstw tego, że wówczas wybory zmieniają się w plebiscyt – za lub przeciw PiS. Wszyscy, którzy na taki wybór się nie zgodzą, pozostaną pewnie w domu lub… będą głosować na Konfederację.