Ludziom giełdy utrata wiary nie grozi. Patrzą w przyszłość tak ufnie, jak nikt inny. I to niezależnie od okoliczności. Kiedy notowania na rynku wpadają w kolejne dołki, dominuje nadzieja, że kiedyś będzie lepiej. To wpatrywanie się w wykresy i liczby z przejęciem równym religijnemu rytuałowi. Ufni inwestorzy szukają pewności w twardych danych. Wierzą, że tam kryje się tajemnica kolejnych dni.
Czytaj więcej
Zapętliliśmy się w kulturze aż miło. Ciągle nam opowiada o tym samym, a my nic. Za nic w świecie nie zamienimy tego na coś innego. To samo i nie to samo hipnotyzuje nas jak fakir węża. Jest tak pięknie, że nie widzimy, że to to samo. No, prawie.
Już dla pierwszych ludzi spojrzenie w niebo było dotknięciem czegoś niezwykłego. Tak, raz po raz, pierwsza tajemnica sacrum ujawniała swoją epifanijną siłę. Niebo było niezgłębioną przestrzenią, do której każdy miał dostęp. Prawdziwy i namacalny cud. Czeluść nad głowami decydowała o deszczu lub grzmotach, niekiedy niosła nawet śmierć. Moc i niezmienność - jak potem to nazwano - transcendencji. Dawny człowiek, jak pisał Mircea Eliade, wprost chłonął codzienne cuda.
Dziś pierwotnych plemion już prawie nie ma. Za to oczekujących na cud nie ubyło, a nawet jest ich więcej. Zamiast nieba mają przed sobą terminal Bloomberga, wykres, albo raport spółki. Też są pełni wiary i zafascynowani patrzą w przyszłość. Przyszłość rynku, bo ich niebo jest bardziej konkretne. Z każdą analizą czy zleceniem próbują odkryć wzór na działanie kosmicznych sił. Doświadczają swojej świętości i wierzą.