Szymon Maj: Giełda to sacrum na wyciągnięcie ręki

Inwestorskie ceremonie i wiara w przyszłość są spojrzeniem w niebo, które składa się z liczb. Poznanie tajemnicy kusi więc nas podwójnie.

Publikacja: 15.11.2022 15:43

Szymon Maj: Giełda to sacrum na wyciągnięcie ręki

Foto: AdobeStock

Ludziom giełdy utrata wiary nie grozi. Patrzą w przyszłość tak ufnie, jak nikt inny. I to niezależnie od okoliczności. Kiedy notowania na rynku wpadają w kolejne dołki, dominuje nadzieja, że kiedyś będzie lepiej. To wpatrywanie się w wykresy i liczby z przejęciem równym religijnemu rytuałowi. Ufni inwestorzy szukają pewności w twardych danych. Wierzą, że tam kryje się tajemnica kolejnych dni.

Czytaj więcej

„Prawie” zaczarowało kulturę

Już dla pierwszych ludzi spojrzenie w niebo było dotknięciem czegoś niezwykłego. Tak, raz po raz, pierwsza tajemnica sacrum ujawniała swoją epifanijną siłę. Niebo było niezgłębioną przestrzenią, do której każdy miał dostęp. Prawdziwy i namacalny cud. Czeluść nad głowami decydowała o deszczu lub grzmotach, niekiedy niosła nawet śmierć. Moc i niezmienność - jak potem to nazwano - transcendencji. Dawny człowiek, jak pisał Mircea Eliade, wprost chłonął codzienne cuda.

Dziś pierwotnych plemion już prawie nie ma. Za to oczekujących na cud nie ubyło, a nawet jest ich więcej. Zamiast nieba mają przed sobą terminal Bloomberga, wykres, albo raport spółki. Też są pełni wiary i zafascynowani patrzą w przyszłość. Przyszłość rynku, bo ich niebo jest bardziej konkretne. Z każdą analizą czy zleceniem próbują odkryć wzór na działanie kosmicznych sił. Doświadczają swojej świętości i wierzą.

Jeden płacze nad stratami, bo na chwilę stracił wiarę, a drugi, mimo przeciwności, kupuje w dołku, licząc na zyski

Inwestorzy mają swoje ceremonie. Badają rynek w różny sposób. Czasami są zwolennikami analizy technicznej, fundamentalnej, a czasami innej. Podobnie jak ich przodkowie też mają swoje pory roku - cztery okresy wynikowe. Rytuały. Mają też swoje przesądy. Na swój sposób czują, że nad tym wszystkim są siły, które mogą na nich wpływać. A oni, inwestorzy, mogą tylko patrzeć. W końcu trudno przechytrzyć bogów z banków centralnych. A nawet gdyby to się udało, to wciąż nad wszystkim panuje abstrakcyjny rynek, czyli największe sacrum. Mieszka, chociażby w nagłych spadkach giełdowych notowań. W liczbach, których nie obliczono. W wielkich reakcjach na małe informacje i nieznacznych na wydarzenia wielkie. W zleceniu sprzedaży, które pozwoliło inwestorowi uniknąć drastycznych strat. Właśnie wtedy sacrum udowadnia, że jest na wyciągniecie ręki. Jeden płacze nad stratami, bo na chwilę stracił wiarę, a drugi, mimo przeciwności, kupuje w dołku, licząc na zyski. Ten język zrozumiały tylko dla wtajemniczonych, nigdy na giełdzie nie umiera.

Nadzieja na lepszą przyszłość wabi najbardziej sceptycznych. Jest tajemnicą, która spaja archaiczne ludy i współczesnych inwestorów. Nadal objawia się w kamieniach, drzewach czy gwiazdach, które giełda zamieniła na wykresy, bo wydają się tłumaczyć świat. Sacrum w wersji matematycznej jest tutaj jak zaproszenie na urodziny przez samego Boga. Blisko, coraz bliżej. Problem w tym, że zaproszenia najczęściej nie widać. Ale i tak każdy wie, że ono istnieje. Jak walizka z pieniędzmi i rachunek prawdopodobieństwa. Magia w najczystszej postaci. Niebo jest tak blisko.

Ludziom giełdy utrata wiary nie grozi. Patrzą w przyszłość tak ufnie, jak nikt inny. I to niezależnie od okoliczności. Kiedy notowania na rynku wpadają w kolejne dołki, dominuje nadzieja, że kiedyś będzie lepiej. To wpatrywanie się w wykresy i liczby z przejęciem równym religijnemu rytuałowi. Ufni inwestorzy szukają pewności w twardych danych. Wierzą, że tam kryje się tajemnica kolejnych dni.

Już dla pierwszych ludzi spojrzenie w niebo było dotknięciem czegoś niezwykłego. Tak, raz po raz, pierwsza tajemnica sacrum ujawniała swoją epifanijną siłę. Niebo było niezgłębioną przestrzenią, do której każdy miał dostęp. Prawdziwy i namacalny cud. Czeluść nad głowami decydowała o deszczu lub grzmotach, niekiedy niosła nawet śmierć. Moc i niezmienność - jak potem to nazwano - transcendencji. Dawny człowiek, jak pisał Mircea Eliade, wprost chłonął codzienne cuda.

Publicystyka
Andrzej Łomanowski: Rosjanie znów dzielą Ukrainę i szukają pomocy innych
Publicystyka
Zaufanie w kryzysie: Dlaczego zdaniem Polaków politycy są niewiarygodni?
Publicystyka
Marek Migalski: Po co Tuskowi i PO te szkodliwe prawybory?
Publicystyka
Michał Piękoś: Radosław, Lewicę zbaw!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Publicystyka
Estera Flieger: Marsz Niepodległości do szybkiego zapomnienia. Były race, ale nie fajerwerki