„Reasumpcja” to słowo, które ostatnio powtarzane jest bez przerwy. Nie wchodząc w prawne szczegóły: to powtórzenie głosowania, jeśli jego wynik budzi uzasadnione wątpliwości. Maszyna źle podliczyła głosy, komuś zaciął się przycisk do głosowania. Ale od środy pojawił się nowy powód reasumpcji: decyzja marszałek Elżbiety Witek wskazuje, że głosowanie można powtórzyć, jeśli PiS nie uzyskał większości. Zyskuje się trochę czasu, by przekonać kilku posłów, aby zmienili zdanie. I wynik jest zgodny z zapotrzebowaniem.
To podejście całkowicie nowatorskie. Jednak nie jest to wcale śmieszne. To pierwszy krok na drodze do likwidacji formalnych zasad demokracji. Skoro można unieważnić głosowanie w Sejmie, dlaczego nie skorzystać z tej samej metody, gdyby wybory przebiegały nie po myśli obecnej władzy?
Ta reasumpcja przeprowadzona wedle klasycznej metody „bez żadnego trybu" była potrzebna, by doprowadzić do uchwalenia przez Sejm ustawy zwanej „lex TVN" lub – bardziej precyzyjnie – „lex anty-TVN". Nie ulega dziś żadnej wątpliwości, że intencją ustawodawcy jest w pierwszym etapie likwidacja niezależnej informacyjnej stacji telewizyjnej, w kolejnym wyeliminowanie z polskiego rynku całej grupy TVN. Potem będzie czas na dalsze „porządkowanie" rynku i uciszanie kolejnych wolnych głosów, które władzy się nie podobają. Jedna z posłanek PiS powiedziała kiedyś jasno, że są i polskie media, które powinny być „udomowione", bo nie reprezentują polskich interesów. A polskie interesy definiuje Prawo i Sprawiedliwość czy raczej jednoosobowo Jarosław Kaczyński.
Skutki ekonomiczne i polityczne
Awantura rozpoczęła się od sprawy odnowienia koncesji dla TVN 24. Decyzja – z prawnego punktu widzenia – wydawała się prosta i oczywista, jednak Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji od ponad 17 miesięcy decyzji wciąż nie podejmuje, choć obowiązująca koncesja wygasa za niewiele ponad miesiąc. Prawo nie daje podstaw, by odmówić – a PiS chce odmówić – więc postanowił zmienić prawo. Metoda też jest specyficzna, bo formalnie to nie rząd, ale grupa posłów zgłosiła projekt. To klasyczna droga na skróty pozwalająca pominąć konsultacje oraz uzgodnienia międzyresortowe.
Nie ma też w projekcie – choć być powinna – oceny skutków regulacji. A te są ogromne: począwszy do finansowych po polityczne. Wypowiadało się w tej sprawie wielu ekspertów, wskazując, że swoiste wywłaszczenie amerykańskich właścicieli może spowodować konieczność wypłaty odszkodowań liczonych w miliardach dolarów. Ale to nie poseł Marek Suski, który reprezentuje wnioskodawców, będzie te odszkodowania płacił. To z budżetu państwa, czyli z naszych podatków.