Biskup karze wiernych, zamykając im kościół tuż przed świętami wielkanocnymi – taki przekaz dostaje opinia publiczna z części mediów. Publicyści użalają się nad parafianami, którzy nie będą mieli dokąd pójść ze święconką. Pochylają się nad skrzywdzonym ks. Wojciechem Lemańskim. Gromy sypią się zaś na głowę abp. Henryka Hosera, który decyzję o zamknięciu kościoła podjął.
Nie wiem, czy była to decyzja słuszna. Ale wiem, że sytuacja nie jest czarno-biała. Na każdym etapie jasienickiego konfliktu popełniono błędy, przed którymi nie ustrzegli się ani abp Hoser, ani ks. Lemański, ani parafianie.
Wszyscy pamiętają protest i oburzenie, gdy w lipcu 2013 r. odwołano ks. Lemańskiego. Z propozycji zamieszkania w domu dla księży emerytów duchowny nie skorzystał. Przeprowadził się do prywatnego domu innego księdza. Żeby nie podsycać i tak nabrzmiałego konfliktu w Jasienicy, urzędnicy kurialni (zapewne za zgodą ordynariusza) zgodzili się na to, by dotychczasowy proboszcz zachował na plebanii pomieszczenia, w których miał przechowywać swoje rzeczy. A także by przyjeżdżał do parafii i odprawiał msze. I tu jest błąd pierwszy po stronie abp. Hosera i kurialistów. Dziś sprawa zapewne byłaby już zapomniana, a życie w parafii płynęłoby w miarę normalnie. Tymczasem zgodzono się na podtrzymywanie przez ks. Lemańskiego związku z parafią.
Kolejny błąd leży po stronie ks. Lemańskiego, który wymógł na przełożonych prawo do pojawiania się w Jasienicy. Trudno zrozumieć to postępowanie. Z jednej strony do czasu wydania rozstrzygnięcia w jego sprawie przez instytucje watykańskie formalnie jest proboszczem. A zatem usiłuje utrzymywać kontakty z parafianami. Z drugiej zaś, gdyby był dojrzałym kapłanem, podporządkowałby się decyzji przełożonych i w zacisznym domu przyjaciela czekał na ostateczny wynik. Tymczasem gra przed ludźmi rolę męczennika krzywdzonego przez złego biskupa. Gdy zaś w parafii dochodzi do gorszących zachowań, zamiast podjąć mediację, wsiada w samochód i odjeżdża. Czyli zwyczajnie umywa ręce.
I wreszcie błąd samych parafian – świadczący źle o nich samych, a także o ich dotychczasowych duszpasterzach. Niedzielna awantura w kościele i jego zamknięcie zaczęły się od tego, że do ołtarza nie wyszedł ks. Lemański. Wierni, którzy opuścili świątynię, twierdzili, że msza bez niego jest nieważna. Wniosek z tego prosty: nie przychodzili do kościoła dla Boga, lecz dla ks. Lemańskiego. Ich wiara jest zatem nie wiarą w Boga, lecz wiarą w duchownego. W historii Kościoła bywały już takie sytuacje, gdy wspólnoty odrywały się od niego, tworząc własne związki wyznaniowe.