Kazimierz Ujazdowski o eurosceptycyzmie i pasywizmie polskiej polityki

Naszym problemem nie jest podważający obecność Polski w UE eurosceptycyzm, lecz pasywizm polityki polskiej – zarówno w wymiarze wewnętrznym, jak i polityki zagranicznej – pisze europoseł PiS.

Aktualizacja: 25.02.2015 23:16 Publikacja: 25.02.2015 20:30

Kazimierz Michał Ujazdowski

Kazimierz Michał Ujazdowski

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński Robert Gardziński

Książka Jana Zielonki „Koniec Unii Europejskiej?" rozbudziła nadspodziewanie żywą dyskusję o przyszłości Europy i polskiej polityce zagranicznej. Po interesującym głosie Konrada Szymańskiego ambasador RP w Luksemburgu Bartosz Jałowiecki wykorzystał ją jako pretekst do wyłożenia własnych poglądów. Autor przestrzega przed sytuacją po hipotetycznym rozpadzie UE, w „której znów będziemy sami", i zachęca do zacieśnienia integracji w formule federacyjnej.

Państwa przetrwają

Esej Zielonki jest zajmujący i dobrze napisany, ale wnikliwym diagnozom towarzyszy nietrafiona prognoza. Zielonka surowo ocenia stan Unii, pisząc, że przeżywa ona głęboki kryzys zaufania i spójności. Autor uważa, że w reakcji nań ukształtuje się integracja funkcjonalna (wokół poszczególnych branż, nie zaś terytoriów) i wzrośnie zasadniczo rola miast i regionów kosztem państw. To jest błędna i nieumotywowana wizja przyszłości UE.

Unia pomimo kryzysu jest daleka od rozpadu, choć obciążona słabościami, będzie nadal egzystowała. Przedwczesne jest też ogłaszanie schyłku państw narodowych i nastania nowego ładu z kluczową rolą miast i regionów. Można się zgodzić, że struktura władzy w Europie będzie wielopoziomowa, a państwa będą miały bardziej sieciową niż monocentryczną strukturę, co wymusza bardziej inteligentną politykę wraz z umiejętnością gry wieloma instytucjami. Europa nie wróci jednak do stanu pełnego rozproszenia, „nowego mediewalizmu", jak chce autor eseju. Państwa pozostaną głównymi aktorami i wiele będzie zależało od ich siły i potencjału.

Same dane porównujące wydatki państw do budżetu UE (stosunek 50 do 1) zaprzeczają ich schyłkowości. Filary polityki unijnej, takie jak bezpieczeństwo granic, nie mogłyby istnieć, gdyby zabrakło mocnych państw. Wreszcie Unia nie wyręcza nikogo w zbudowaniu sprawnej administracji, sądownictwa i usług publicznych. Wręcz przeciwnie, liczy na to, że będą one działać na przyzwoitym poziomie mocą własnych wysiłków.

W jednym punkcie trzeba się zgodzić z ambasadorem Jałowieckim. Polska straciłaby na ewentualnym rozpadzie UE i tylko ludzie pozbawieni wyobraźni mogą się cieszyć z takiej perspektywy. Unia doświadcza kryzysu, ale jest i pozostanie jedyną realnie istniejącą stałą formą kooperacji państw europejskich. Polska znajdująca się między Niemcami a Rosją straciłaby na rozpadzie UE więcej niż inni. Pisał o tym konserwatywny autor Roger Scruton, któremu nie można przypisać sympatii do elit brukselskich. Prawica powinna identyfikować to zagrożenie i odrzucać myślenie, że rozpad Unii może być pożyteczny dla Polski. Taki punkt widzenia podzielać mogą tylko dziwacy odwykli od wpływu na realną politykę polską. Polska prawica nie może się stać zbiorowym Korwin-Mikkem.

Naszym problemem nie jest podważający obecność Polski w UE eurosceptycyzm, lecz pasywizm polityki polskiej – zarówno w wymiarze wewnętrznym, jak i polityki zagranicznej. Jeśli nie mogę się zgodzić z ambasadorem Jałowieckim, to właśnie dlatego, że jego argumentacja demobilizuje i rozbraja aktywną politykę. Autor idealizuje polskie dokonania po roku 1989. Stwierdza, że to zrozumiałe, iż nasza gospodarka nie jest tak silna jak niemiecka, a administracja nie tak sprawna jak holenderska.

Tyle że to samo można powiedzieć o wszystkich gospodarkach i administracjach krajów europejskich. Problemem jest dramatyczny dystans, jaki dzieli nas nie tylko od Niemiec, ale od przeciętnej unijnej. Polska ma wedle danych oficjalnych najwolniej działające sądownictwo w Europie, administrację wrogą wobec przedsiębiorców, skandalicznie niskie wydatki na naukę, bardzo niskie wskaźniki innowacyjności czy wciąż zapóźnioną infrastrukturę komunikacyjną.

Dlatego też polska strategia nie może się ograniczać do postulatu działania w większej grupie państw. Potrzebna jest polityka podwójnej stawki nastawiona jednocześnie na budowę polskiego potencjału i aktywną obecność w UE. Chodzi nie tylko o zaufanie wobec Europy, ale także o wiarę we własne siły.

Dziś powinniśmy łączyć budowę potencjału własnego (inwestycje w przemysł i naukę, naprawa administracji, budowa potencjału obronnego) z asertywną i sprawczą polityką zagraniczną. Polsce nie wolno, jak uczynił to rząd PO, pozwalać na rozbudowanie pakietu klimatycznego kosztem interesów polskich przedsiębiorców i konsumentów. Musimy mieć systematycznie prowadzoną politykę wschodnią funkcjonującą nie tylko wówczas, gdy wszystko się pali i wali. A nade wszystko rząd powinien mieć samodzielne zdanie w kluczowych kwestiach europejskich, takich jak choćby negocjacje europejsko-amerykańskiego porozumienia o wolnym handlu i przepływie usług (TTIP), gdzie nadal nie możemy się doczekać informacji na temat polskiego stanowiska.

Fundamenty integracji

Na forum Unii można i trzeba uprawiać politykę asertywną, należy czynić to z użyciem inkluzywnego i komunikatywnego dla Europy języka, przy odwołaniu się do zasad solidarności i pomocniczości. Trzeba jednak porzucić pokusę polityki łatwej. Mam wrażenie, że ulega jej ambasador Jałowiecki, twierdząc, że współpraca z Niemcami stanowi „remedium na przezwyciężenie kryzysów w Europie".

Współpraca z Niemcami to ważny kierunek polskiej polityki, ale zdawanie się na jednego partnera jest objawem słabości, uwalnia od samodzielności i nie odpowiada unijnej rzeczywistości. Polska powinna mieć zdolność do budowania sojuszy także w innych kierunkach, choćby ze Szwecją, z którą mamy wspólne interesy bałtyckie i która podziela nasze racje geopolityczne. Niestety, dobrze zapowiadająca się współpraca w ramach Partnerstwa Wschodniego nie została napełniona treścią.

Reklamowany przez Jałowieckiego federalizm jest dziś raczej zaklęciem niż realnym kierunkiem rozwoju UE. W Parlamencie Europejskim federalistyczne tyrady lidera liberałów Guya Verhofstadta słuchane są z coraz mniejszym zainteresowaniem. Idea Stanów Zjednoczonych Europy niewiele wyjaśnia. Potrzeba nam bardziej elastycznego i realistycznego stanowiska.

Polska powinna przede wszystkim bronić zagrożonych fundamentów integracji: wspólnego rynku, rzeczywistej konkurencji, dbać o adekwatne traktowanie krajów naszego regionu i mieć jednocześnie gotowość do zacieśniania współpracy, jeśli tworzy ona rzeczywistą solidarność. Ale nade wszystko potrzeba nam własnej polityki, która z wyprzedzeniem formułuje propozycje w kluczowych kwestiach europejskich.

Autor jest prawnikiem, profesorem Uniwersytetu Łódzkiego, posłem do Parlamentu Europejskiego z ramienia PiS

Książka Jana Zielonki „Koniec Unii Europejskiej?" rozbudziła nadspodziewanie żywą dyskusję o przyszłości Europy i polskiej polityce zagranicznej. Po interesującym głosie Konrada Szymańskiego ambasador RP w Luksemburgu Bartosz Jałowiecki wykorzystał ją jako pretekst do wyłożenia własnych poglądów. Autor przestrzega przed sytuacją po hipotetycznym rozpadzie UE, w „której znów będziemy sami", i zachęca do zacieśnienia integracji w formule federacyjnej.

Państwa przetrwają

Pozostało 93% artykułu
Publicystyka
Andrzej Łomanowski: Rosjanie znów dzielą Ukrainę i szukają pomocy innych
Publicystyka
Zaufanie w kryzysie: Dlaczego zdaniem Polaków politycy są niewiarygodni?
Publicystyka
Marek Migalski: Po co Tuskowi i PO te szkodliwe prawybory?
Publicystyka
Michał Piękoś: Radosław, Lewicę zbaw!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Publicystyka
Estera Flieger: Marsz Niepodległości do szybkiego zapomnienia. Były race, ale nie fajerwerki