Książka Jana Zielonki „Koniec Unii Europejskiej?" rozbudziła nadspodziewanie żywą dyskusję o przyszłości Europy i polskiej polityce zagranicznej. Po interesującym głosie Konrada Szymańskiego ambasador RP w Luksemburgu Bartosz Jałowiecki wykorzystał ją jako pretekst do wyłożenia własnych poglądów. Autor przestrzega przed sytuacją po hipotetycznym rozpadzie UE, w „której znów będziemy sami", i zachęca do zacieśnienia integracji w formule federacyjnej.
Państwa przetrwają
Esej Zielonki jest zajmujący i dobrze napisany, ale wnikliwym diagnozom towarzyszy nietrafiona prognoza. Zielonka surowo ocenia stan Unii, pisząc, że przeżywa ona głęboki kryzys zaufania i spójności. Autor uważa, że w reakcji nań ukształtuje się integracja funkcjonalna (wokół poszczególnych branż, nie zaś terytoriów) i wzrośnie zasadniczo rola miast i regionów kosztem państw. To jest błędna i nieumotywowana wizja przyszłości UE.
Unia pomimo kryzysu jest daleka od rozpadu, choć obciążona słabościami, będzie nadal egzystowała. Przedwczesne jest też ogłaszanie schyłku państw narodowych i nastania nowego ładu z kluczową rolą miast i regionów. Można się zgodzić, że struktura władzy w Europie będzie wielopoziomowa, a państwa będą miały bardziej sieciową niż monocentryczną strukturę, co wymusza bardziej inteligentną politykę wraz z umiejętnością gry wieloma instytucjami. Europa nie wróci jednak do stanu pełnego rozproszenia, „nowego mediewalizmu", jak chce autor eseju. Państwa pozostaną głównymi aktorami i wiele będzie zależało od ich siły i potencjału.
Same dane porównujące wydatki państw do budżetu UE (stosunek 50 do 1) zaprzeczają ich schyłkowości. Filary polityki unijnej, takie jak bezpieczeństwo granic, nie mogłyby istnieć, gdyby zabrakło mocnych państw. Wreszcie Unia nie wyręcza nikogo w zbudowaniu sprawnej administracji, sądownictwa i usług publicznych. Wręcz przeciwnie, liczy na to, że będą one działać na przyzwoitym poziomie mocą własnych wysiłków.
W jednym punkcie trzeba się zgodzić z ambasadorem Jałowieckim. Polska straciłaby na ewentualnym rozpadzie UE i tylko ludzie pozbawieni wyobraźni mogą się cieszyć z takiej perspektywy. Unia doświadcza kryzysu, ale jest i pozostanie jedyną realnie istniejącą stałą formą kooperacji państw europejskich. Polska znajdująca się między Niemcami a Rosją straciłaby na rozpadzie UE więcej niż inni. Pisał o tym konserwatywny autor Roger Scruton, któremu nie można przypisać sympatii do elit brukselskich. Prawica powinna identyfikować to zagrożenie i odrzucać myślenie, że rozpad Unii może być pożyteczny dla Polski. Taki punkt widzenia podzielać mogą tylko dziwacy odwykli od wpływu na realną politykę polską. Polska prawica nie może się stać zbiorowym Korwin-Mikkem.