Chodzi o głośną sprawę, w której ofiarą czuje się emerytowana nauczycielka Bożena Wołowicz. W 2013 r. sprzedała ona dom obok swojego rodzinie z Tarnowa - lekarce i dwojgu jej dorosłym dzieciom. Jak twierdzi Bożena Wołowicz, niedługo później zaczęli oni zachowywać się wobec niej agresywnie. Przez lata była wyzywana i zastraszana, a jej dom był obrzucany kamieniami i petardami. Sąsiedzi oskarżali ją m.in. o otrucie psa, powiesili na ogrodzeniu siatki z ludzkim kałem, zrobili wysypisko śmieci przy jej ogrodzeniu.
Czytaj więcej
Bożena Wołowicz od lat była nękana przez swoich sąsiadów. O problemach jej rodziny z sąsiadami wielokrotnie informowały media. Zapadł wyrok w tej sprawie.
Skazani potraktowani łagodnie
Ostatecznie, w 2020 r. Bożena Wołowicz sprzedała dom w Żdżarach starszemu małżeństwu powracającemu z USA i wyprowadziła się. Rok wcześniej Sąd Rejonowy w Dębicy skazał sąsiadów na kary w zawieszeniu na trzy lata. W 2021 r. Sąd Okręgowy w Rzeszowie potwierdził, że emerytka padła ofiarą dręczenia, ciągłego śledzenia, wyzywania, grożenia śmiercią. Skazał członków rodziny agresorów na rok bezwzględnego pozbawienia wolności. Zasądzono od nich także kwotę 75 tys. złotych zadośćuczynienia na rzecz pokrzywdzonej. Potem Sąd Rejonowy w Dębicy zamienił Andrzejowi K. karę więzienia na dozór elektroniczny. Małgorzata K. i jej córka także nie trafiły do więzienia dlatego, że pierwsza jest jedyną żywicielką rodziny, a druga studentką.
W maju 2023 r. Sąd Najwyższy uchylił wyroki skazujące dla rodziny K. i przekazał sprawę do ponownego rozpatrzenia. Powody są dwa. Pierwszy to nieprecyzyjne ustalenie roli każdego z oskarżonych.
- Nie może być tak, że ktoś zostanie skazany i ukarany za to, że był w grupie, która zrobiła coś złego - tłumaczył w "Faktach" TVN24 zastępca rzecznika Sądu Najwyższego Piotr Falkowski.