Prof. Marek Konopczyński: O religii w szkole nie powinno się decydować odgórnie

Postawienie szkoły w środku sporu prawnego nie wróży jej niczego dobrego. Poddanie jej ocenie politycznej jest niedopuszczalne w poważnym państwie – uważa prof. Marek Konopczyński z Uniwersytetu w Białymstoku, członek Komitetu Nauk Pedagogicznych Polskiej Akademii Nauk.

Publikacja: 07.09.2024 17:40

Marek Konopczyński

Marek Konopczyński

Foto: PAP/Paweł Supernak

Początek roku szkolnego upływa pod znakiem m.in. sporu o lekcje religii w szkołach, a raczej o nowe zasady ich organizacji. Ocena nie będzie już liczyła się do średniej. Te zmiany spowodują „wyprowadzenie” religii ze szkół, czy są adekwatną odpowiedzią na zmieniające się czasy?

Warto zastanowić się na ile spór o szkołę – a w tym kontekście również o odbywające się w niej lekcje religii – jest sporem politycznym, a na ile aksjologicznym i światopoglądowym. Myślę, że niestety każdym po trochu, ale żaden z nich szkole nie służy. Oczywiście religii uczy się w niej od dawna. Ale dzisiaj musimy odpowiedzieć sobie na pytanie, czy szkoła powinna kształtować światopogląd, czy dostarczać obiektywnej, opartej na przesłankach naukowych wiedzy. Ja pierwszy z tych wariantów uważam za niekorzystny. Bo dlaczego jedna religia ma dominować nad nimi? To pytanie wydaje się zasadne również w kontekście napływu dziesiątek tysięcy nowych uczniów z Ukrainy, w większości przecież prawosławnych. Uważam, że to poszczególne szkoły czy środowiska lokalne powinny decydować, czy w placówce prowadzona jest nauka religii. Jeśli uczniowie, nauczyciele i rodzice będą tego chcieli – proszę bardzo. Jeśli nie, powinna ona wrócić do salek katechetycznych. Na pewno nie być zaś odgórnie narzuconym przedmiotem, z którego ocena liczy się do średniej. Zrozumiałbym, gdybyśmy rozmawiali o przedmiocie takim jak nauka o religii czy religioznawstwo, ale w jaki sposób ocenić, czy ktoś jest „wystarczająco” zaangażowany w zajęcia o charakterze światopoglądowym? Poza tym jeśli są one finansowane przez państwo, to powinno ono – podobnie jak w przypadku etyki – mieć wpływ na przekazywane w ich ramach treści. Dzisiaj nie podlega to kontroli zewnętrznej. 

Czytaj więcej

Krzyżak: Po co minister Nowacka wywołała wojnę o religię?

Ograniczony jest napływ do zawodu młodych nauczycieli. Dla tych już pracujących MEN chciało wywalczyć dziesięcioprocentowe podwyżki, ale ostatecznie mają dostać tylko pięć procent – tyle, ile cała „budżetówka”. Czy jeśli żaden rząd nie „dowiezie” tematu, w szkole nie będzie miał kto uczyć?

Choć sam uważam, że dojrzali nauczyciele nie są gorsi – znam wielu starszych i wybitnych oraz wielu młodych, którzy nigdy nie powinni wykonywać tego zawodu – wiem, że szkoła wymaga zmiany kadr. Niestety obecny model kształcenia nauczycieli-przedmiotowców na wydziałach matematyki, chemii, fizyki czy filologii jest przestarzały. Ci współcześni powinni przygotowywać się do zawodu na wydziałach nauczycielskich, a nie specjalistycznych. Mieć tam o wiele więcej zajęć z psychologii, pedagogiki - również specjalnej, wiedzy o mediach, komunikacji społecznej, a nie tylko zdobyć wiedzę źródłową z danego przedmiotu. Czym innym jest bowiem posiąść tę na temat fizyki, a czym innym umieć ją przekazać. Powinni być nie tylko dydaktykami, ale też coachami, bo tak dzieje się już w wielu miejscach na świecie. Wówczas umieliby tworzyć w szkole środowisko, w którym dzieci i młodzież uczą się, a nie tylko przyswajają przekazywane im informacje. Rozwijaliby ich umiejętności potrzebne do życia społecznego, ideę solidaryzmu i pomocniczości, pomagaliby przyswajać podstawowe wartości, które gdzieś po drodze nam umknęły. One również związane są ze światopoglądem, ale mają charakter uniwersalny. Jednak wszystko to realizować mogą jedynie ludzie inaczej wykształceni niż ci, którzy dzisiaj kończą polskie uczelnie. I oczywiście, że kwestie finansowe pozostaną dla nich bardzo ważne. Ale z moich obserwacji i wiedzy wynika, że pieniądze jako jeden z głównych motywatorów do pracy traktują głównie mężczyźni, zaś zawód nauczycielski jest mocno sfeminizowany. Dla kobiet liczy się też komfort pracy, to, w jakim środowisku będą funkcjonować; czy będą mogły z uczniami robić coś kreatywnego, czy tylko przepytywać ich i egzaminować, wymagając merytorycznej wiedzy. Nie bez powodu pierwsze problemy w szkole pojawiają się głównie w czwartej klasie podstawówki, kiedy kończy się nauczanie zintegrowane. Później wiedza przestaje łączyć się w całość, dlatego uważam, że powinno być ono kontynuowane co najmniej dwa lata dłużej.

Czytaj więcej

Mniej godzin to problem dla katechetów, etycy już dawno musieli „szyć” sobie etaty

Nowy rok szkolny to też dziesiątki tysięcy – według najnowszych szacunków między 20 a 30 - nowych uczniów ukraińskich w polskich placówkach. Przebiegu nauki części z tych uczących się dotąd zdalnie w szkołach ukraińskich nie znamy. A polskie są gotowe na ich przyjęcie?

Zewsząd płyną do mnie informacje, że niestety nie. Dla nas to zupełnie nowy problem, ale za granicą – we Francji, Wielkiej Brytanii czy USA – znany już od lat. Te kraje sobie z nim poradziły, mimo że występował na jeszcze większą skalę niż u nas. My jednak nie jesteśmy przygotowani na mierzenie się z tym wyzwaniem ani pod względem językowym, ani społecznym, ani psychologicznym. Oczywiście biorąc pod uwagę fakt, że w Polsce przebywa tysiące ukraińskich dzieci, najrozsądniejszym wyjściem wydaje się włączenie ich do systemu edukacyjnego. Jednak trzeba pamiętać, że znaczna część z nich wciąż ma nadzieję, że niedługo wróci do Ukrainy. A zupełnie inaczej pracuje się z dzieckiem, które chce zostać w nowym kraju niż z tym, które tęskni za własnym. Pytanie więc, czy przymusowe „wtłaczanie” ich do polskich szkół jest rzeczywiście dobrym rozwiązaniem. Na pewno będzie wymagało to ogromu pracy między innymi nauczycieli wspomagających, którzy muszą mówić po ukraińsku, aby nie było wrażenia, że ktoś próbuje oderwać dzieci od ich korzeni i sprawić, by „stały się” one Polakami. Jeśli stworzymy model przyjaznej im szkoły, pomożemy im też w procesie zabliźniania ran i zbudowania trwałej przyjaźni z Polską. Dokładnie tak robili Amerykanie w latach 90.: jeśli w klasie uczyło się kilkoro dzieci z innego kraju, prowadzono dla nich fakultatywne zajęcia z tych samych, co dla amerykańskich przedmiotów, tyle, że w ich języku. Wiadomo, że oznacza to duże koszty. Jednak w naszym kraju mamy dzisiaj ukraińskich nauczycieli, którzy nie pracują w zawodzie, a którzy mogliby się podjąć tego zadania. Bez wsparcia ze strony szkoły, dzieci z Ukrainy do polskich placówek nie będzie chodziło ani 80, ani 30 tysięcy – zaraz zostanie dziesięć, bo reszta ucieknie przed potencjalnie opresyjnym dla siebie systemem.

Cała rozmowa w poniedziałkowym wydaniu „Rzeczpospolitej” i na rp.pl

Czytaj więcej

Marek Konopczyński: Szkoła w środku sporu prawnego i polityki? To nic dobrego

Początek roku szkolnego upływa pod znakiem m.in. sporu o lekcje religii w szkołach, a raczej o nowe zasady ich organizacji. Ocena nie będzie już liczyła się do średniej. Te zmiany spowodują „wyprowadzenie” religii ze szkół, czy są adekwatną odpowiedzią na zmieniające się czasy?

Warto zastanowić się na ile spór o szkołę – a w tym kontekście również o odbywające się w niej lekcje religii – jest sporem politycznym, a na ile aksjologicznym i światopoglądowym. Myślę, że niestety każdym po trochu, ale żaden z nich szkole nie służy. Oczywiście religii uczy się w niej od dawna. Ale dzisiaj musimy odpowiedzieć sobie na pytanie, czy szkoła powinna kształtować światopogląd, czy dostarczać obiektywnej, opartej na przesłankach naukowych wiedzy. Ja pierwszy z tych wariantów uważam za niekorzystny. Bo dlaczego jedna religia ma dominować nad nimi? To pytanie wydaje się zasadne również w kontekście napływu dziesiątek tysięcy nowych uczniów z Ukrainy, w większości przecież prawosławnych. Uważam, że to poszczególne szkoły czy środowiska lokalne powinny decydować, czy w placówce prowadzona jest nauka religii. Jeśli uczniowie, nauczyciele i rodzice będą tego chcieli – proszę bardzo. Jeśli nie, powinna ona wrócić do salek katechetycznych. Na pewno nie być zaś odgórnie narzuconym przedmiotem, z którego ocena liczy się do średniej. Zrozumiałbym, gdybyśmy rozmawiali o przedmiocie takim jak nauka o religii czy religioznawstwo, ale w jaki sposób ocenić, czy ktoś jest „wystarczająco” zaangażowany w zajęcia o charakterze światopoglądowym? Poza tym jeśli są one finansowane przez państwo, to powinno ono – podobnie jak w przypadku etyki – mieć wpływ na przekazywane w ich ramach treści. Dzisiaj nie podlega to kontroli zewnętrznej. 

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Podatki
Od 1 października nie dodzwonimy się do swojego urzędu skarbowego
W sądzie i w urzędzie
Jest nowa wersja ważnej usługi w aplikacji mObywatel
Płace
Biznes rozczarowany po zaskakującej decyzji rządu. Związkowcy zadowoleni
Sądy i trybunały
Reset Trybunału Konstytucyjnego z wątpliwościami
Prawo dla Ciebie
Myśliwi nie chcą okresowych badań. A rząd szykuje ograniczenie polowań