Bob Dylan w czasach Donalda Trumpa, czyli co bard powiedział o prezydencie

„Kompletnie nieznany” Jamesa Mangolda z Timothéem Chalametem jako młodym Bobem Dylanem odniósł sukces w Ameryce. Teraz wchodzi na ekrany kin m.in. w Polsce.

Publikacja: 15.01.2025 04:47

"Kompletnie nieznany", kadr z filmu

"Kompletnie nieznany", kadr z filmu

Foto: mat.pras.

Jeśli ktoś zadawał pytanie, czy Timothée Chalamet wylansuje Boba Dylana wśród młodych odbiorców – obecny sukces gwiazdora znanego z „Diuny” czy „Wonki” pozwala również odwrócić kwestię i zapytać, czy powodzenie filmu nie wzięło się również z popularności jedynego noblisty pośród muzyków, ponieważ moda na Dylana nie przemija.

To, oczywiście, dywagacje. Z faktami się nie dyskutuje: film, który w Ameryce po Bożym Narodzeniu miał drugi wynik otwarcia – ma już w kasie 50 mln dol., co jest rekordem Chalameta w jego niekomercyjnych produkcjach. Są też komplementy 83-letniego Dylana. Ze skłonnością do niejednoznaczności napisał, że młody aktor gra absolutnie wiarygodnie jego samego. Lub jego młodszego. Lub jeszcze kogoś innego.

Bob Dylan i Timothée Chalamet

Mistyfikacje Dylana, które stały się jego specjalnością, znalazły odpowiednie miejsce w scenariuszu. W dialogu ze swoją dziewczyną Sylvią Russo (Elle Fanning), przekonuje, że artysta to kreacja, granie kogoś innego od siebie i zwykłych ludzi. Filmowy Dylan wzbudza zainteresowanie oryginalnymi historiami na swój temat, co w życiu Bob robił jeszcze częściej. Słyszymy więc, że pracował w cyrku, a jak wiadomo, wzruszał też dziennikarzy opowieścią o tym, że jest sierotą wychowaną przez Indian. Żalił się, że jego rodzice nie żyją, co matkę i ojca mocno zaskoczyło.

Sylvia, zapraszając do domu Boba, nie wie, kogo gości również w łóżku, i w końcu robi o to awanturę, po tym jak listonosz nazywa jej chłopaka Robertem Zimmermanem.

Jednocześnie można z przekąsem stwierdzić, że Dylan miał rację, nie podając dokładnych informacji o sobie, zgodnie bowiem z tym, co śpiewał w jednym z hitów – ludzie i czasy się zmieniają, a starsi nie rozumieją tego, co krytykują w młodych.

Timotee Chalamet występuje w roli głównej. Timmy jest genialnym aktorem, więc jestem pewien, że będzie całkowicie wiarygodny jako ja. Albo ja młodszy. Albo ktoś inny”.

Bob Dylan

O przemianie zresztą jest ten film: o młodym człowieku, który przyjechał do Nowego Jorku jako fanatyk folku, brał udział w jego manifestacjach na New Port Festival, by w 1965 r. zbuntować się przeciwko dawnemu sobie i mistrzom i zagrać z elektrycznym składem, co wywołało skandal.

Jeśli już mowa o zmianie, trzeba podkreślić wielką transformację Chalameta. Nie dość, że przypomina (w miarę możliwości) Dylana, także charakterystycznymi gestami czy trzymaniem papierosa, to nauczył się jeszcze mówić, śpiewać i grać jak Dylan. To zaś przyniosło niezwykłą ścieżkę muzyczną z graniem na żywo w klubach, salach i studio nagraniowym. Cały film jest magiczną rekonstrukcją, na co składa się także bawełniany podkoszulek, w jakim gra Chalamet, wnętrza mieszkań, barów, instrumenty, mikrofony czy motory. Czasami można uznać, że to wierność wobec szczegółom przesadzona, ponieważ to, co dziś gra połowę lat 60., wtedy było nowe.

Bob Dylan i prawda

W scenariusz, który akceptował sam Dylan, tak jak jemu, nie trzeba wierzyć bezkrytycznie. Na podstawie faktów stworzoną sugestywną fikcję. Wszystko zaczyna się od wizyty Dylana w szpitalu, gdzie leży chory na pląsawicę folkowy idol Woody Guthrie, dla którego przejechał do Nowego Jorku 600 km z Minnesoty. Oryginalnie jednak Bobowi nie towarzyszył w szpitalu animator i gwiazdor folku Pete Sieger (Edward Norton). Dylan wdarł się do szpitala sam i dręczył swoim graniem nieprzytomnego mistrza, by stworzyć legendę spotkania, niemej współobecności i karmić nią siebie oraz innych. Wcześniej nachodził dom Guthriego i jego dzieci.

Czytaj więcej

„Kompletnie nieznany”: czy Timothée Chalamet wypromuje Boba Dylana wśród najmłodszych?

Tego jednak nie trzeba było oczywiście pokazywać, tym bardziej że dziś robi to wrażenie zachowań karalnych.

Nie jest też prawdą, że chory, niemogący mówić Woody przekazał Dylanowi harmonijkę, co ma wymiar namaszczenia. Bob nie miał więc okazji, by harmonijkę zwrócić, co też jest filmową metaforą. Z kolei gdy zagrał elektrycznie w New Port – nie tam tłum folkowców nazwał go „Judaszem”, lecz w Manchesterze w Anglii, gdzie odpowiedział butnie: „Nie ufam wam” i grał jeszcze głośniej. Oczywiście to historyczne detale, które nie ujmują filmowi klasy, choć przecież nie jest innowacyjny formalnie i wizualnie, porównywalny choćby z „The Doors” Stone’a.

Z kolei z dzisiejszej, feministycznej perspektywy można uznać, że „krowie oczy”, jakie robią ciągle na widok Boba wszystkie dziewczęta, to relikt męskiej dominacji. A jeśli tak – w zgodzie z nowymi zasadami Boba czeka nauczka. Sylvia nie chce dzielić się ukochanym ani z fanami, ani tym bardziej z konkurentką Joan Baez. Obie zresztą w filmie potrafią zadbać o siebie, decydując się na radykalne gesty, które niekoniecznie zdarzyły się w życiu. Monica Barbaro gra Joan Baez w magnetyzujący sposób. Zaś Boyd Holbrook sugestywnie pokazał Johnny’ego Casha, powtarzającego prowokacyjnie, że „trzeba nanieść błota na dywan”.

Bob Dylan i Donald Trump

Film ma jeszcze jeden współczesny wymiar. Jego bohaterami są ludzie rozkochani w amerykańskiej tradycji. Bod Dylan staje się jednym z nich. Korzysta z ich wsparcia, ale z czasem wyrasta na niezależnego twórcę, który chce iść do przodu, rozwijać się, a nie tkwić w muzycznym lamusie i grać wciąż te same ballady dla tej samej publiczności. Buntuje się przeciwko patronom i swoim fanom.

Mamy więc otwarty spór między konserwatystami i progresistami z buczeniem na koncercie, zerwaniem starych przyjaźni i walką o kontrolę nad konsoletą i nagłośnieniem. Czyli dokładnie to, co odbywa się teraz w amerykańskich mediach, także społecznościowych, przed inauguracją prezydentury Donalda Trumpa. Dylan wspomniał o nim w swoich „Kronikach”. Kto ciekawy – niech zajrzy.

Jeśli ktoś zadawał pytanie, czy Timothée Chalamet wylansuje Boba Dylana wśród młodych odbiorców – obecny sukces gwiazdora znanego z „Diuny” czy „Wonki” pozwala również odwrócić kwestię i zapytać, czy powodzenie filmu nie wzięło się również z popularności jedynego noblisty pośród muzyków, ponieważ moda na Dylana nie przemija.

To, oczywiście, dywagacje. Z faktami się nie dyskutuje: film, który w Ameryce po Bożym Narodzeniu miał drugi wynik otwarcia – ma już w kasie 50 mln dol., co jest rekordem Chalameta w jego niekomercyjnych produkcjach. Są też komplementy 83-letniego Dylana. Ze skłonnością do niejednoznaczności napisał, że młody aktor gra absolutnie wiarygodnie jego samego. Lub jego młodszego. Lub jeszcze kogoś innego.

Pozostało jeszcze 88% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Film
Nie żyje Stanisław Brudny, znany również ze „Znachora” i „Akademii Pana Kleksa”
Film
Los Angeles w ogniu. Spłonęły domy Mela Gibsona i Anthony'ego Hopkinsa
Film
Barbara Rylska nie żyje. Odeszła gwiazda filmu Barei i Kabaretu Starszych Panów
Film
Rekomendacje filmowe: Kino nie dla moralistów
Film
Złote Taśmy dla „Kosa” Pawła Maślony i „Strefy interesów” Jonathana Glazera