Są wśród nich menedżerowie, konsultanci i specjaliści IT, ale także dostawcy posiłków i sezonowi pakowacze w centrach logistycznych. O ile o tych pierwszych mówi się zwykle jako o freelancerach, to ci drudzy, zatrudniani do prostych dorywczych prac określani są często jako gigersi.
Jedni i drudzy są częścią tzw. gig economy, czyli gospodarki bazującej na elastycznej pracy projektowej i zadaniowej oferowanej coraz częściej za pośrednictwem platform i aplikacji internetowych. Jej znaczenie rośnie w warunkach dużej niepewności, a w czasie pandemii rozwojowi gig economy dodatkowo sprzyja przyspieszenie cyfryzacji.
Według grudniowego badania firmy rekrutacyjnej Hays Poland, już 42 proc. pracodawców planujących rekrutacje w 2021 r. uwzględnia w swojej strategii wykorzystanie pracy tymczasowej, kontraktów B2B, outsourcingu czy projektów interimowych. 28 proc. z nich przewiduje, że liczba rekrutacji związanych z zatrudnieniem czasowym będzie teraz większa niż w 2020 r. Firmy sięgające po gig pracę najczęściej tłumaczą to okresowym wzrostem zleceń czy zamówień albo potrzebą zdobycia unikalnych kompetencji. Jednak co piąta mówi także o potrzebie większej elastyczności w zarządzaniu kosztami pracy.
Niezależnie od powodów wszystko wskazuje na to, że dwucyfrowe w ostatnich latach w Polsce tempo wzrostu liczby wolnych strzelców jeszcze przyspieszy. Jak szacował portal Useme.eu, w 2020 r. grupa typowych freelancerów (którzy nie są związani stałą współpracą z jednym pracodawcą) przekroczyła pół miliona. Połowa z nich to specjaliści świadczący swe usługi zdalnie, w tym programiści, testerzy, graficy komputerowi czy tłumacze. Rzeczywista liczba pracowników gig może być dwu-, trzykrotnie większa.