Gdy kilka lat temu miałem zaszczyt być kuratorem wystawy jego malarstwa w Greenpoint Projects, zatytułowałem ją (idąc za tytułem jednej z pokazywanych prac) „Młody człowiek wyrusza w podróż". I tak zostanie za każdym razem, gdy będę oglądał jego prace – wspomina Marek Bartelik, krytyk i historyk sztuki. – Z obrazami jest jak z ludźmi, często wystarczy jedno spojrzenie, żeby wiedzieć, czy coś nas łączy, czy nie. Stanisław Fijałkowski reprezentował w sztuce to, co uważam za najwartościowsze: umiejętność nawiązania intymnego, pozasłownego kontaktu z widzem, zamiast epatowania erudycją, cynizmem czy szokowania prowokacyjnym tematem. Robił to „bez wysiłku", ale stała za tym solidna baza warsztatowa, ogromna wrażliwość i ciekawość, wręcz głód świata. W ten sposób wydawał się zawsze młody, co staje się też widoczne, kiedy przyglądam się nowemu malarstwu, które wydaje mi się zmęczone światem, życiem, samym malowaniem.
Był uczniem, a potem asystentem Władysława Strzemińskiego. Przetłumaczył na język polski książki Wasyla Kandinskiego „Punkt i linia a płaszczyzna" oraz „O duchowości w sztuce", a także „Świat bezprzedmiotowy" Kazimierza Malewicza. „Jest rzadkością, aby artysta poświęcał czas na tłumaczenie tekstów innego artysty. To przecież ofiara z części własnego życia, wyrwana z własnej twórczości – pisała prof. Maria Poprzęcka w katalogu do jego retrospektywnej wystawy w łódzkim Atlasie Sztuki w 2010 roku. – Stanisław Fijałkowski, artysta, który zaczął malować jeszcze przed połową ubiegłego stulecia i maluje do dziś, jest doskonałym wcieleniem renesansowego ideału doctus pictor – malarza uczonego. Nie tylko maluje, także pisze raptularz. Jest erudytą w starym, dobrym sensie tego słowa. Nie kumulującym wiedzę encyklopedystą, lecz poszukiwaczem mądrości".
Prace Stanisława Fijałkowskiego były pokazywane na prawie 700 wystawach krajowych i zagranicznych. Reprezentował Polskę na Biennale w Sao Paulo (1969) i na Biennale w Wenecji (1972). W roku 1977 wyróżniono go Nagrodą im. Cypriana Kamila Norwida, a w 1990 uhonorowany został Nagrodą im. Jana Cybisa. Jego prace znajdują się w najbardziej prestiżowych kolekcjach, w Tate Gallery w Londynie, MoMA w Nowym Jorku, Galerii Tretiakowskiej w Moskwie. Tylko w Muzeum Sztuki w Łodzi na stałej ekspozycji jest nieobecny od lat.
Wszystko musi być prawdziwe
Urodził się w 1922 roku Zdołbunowie, na dzisiejszej Ukrainie. Miał 17 lat, gdy wybuchła wojna, która wytrąciła go ze zwykłego rytmu kształcenia. Powtarzał potem wielokrotnie, że malarzem i grafikiem został z konieczności. Marzył o komponowaniu, co go bardziej ciekawiło, i muzyka do końca była mu niezwykle bliska. „Zdawałem maturę jako eksternista w Białymstoku i jednocześnie zdawałem do Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Białymstoku – opowiadał w rozmowie z Krzysztofem Cichoniem i Andrzejem Walczakiem. – Kiedy zacząłem studiować w Białymstoku, moi rodzice przenieśli się do Gdańska. Gdy na święta Bożego Narodzenia pojechałem do nich, dowiedziałem się, że w Sopocie też jest szkoła plastyczna. No, pomyślałem, Sopot, Gdańsk to większe miasta niż Białystok, przeniosę się. Zapisałem się do szkoły sopockiej i wtedy dostałem list od gimnazjalnego kolegi, który pisał, że w Łodzi również otworzono szkołę plastyczną. Pomyślałem, że Łódź to jeszcze większe miasto, i pojechałem, gdzie na podstawie egzaminu z Białegostoku i legitymacji z Sopotu zostałem przyjęty na studia".
Potem aż do 1993 roku był związany z łódzką uczelnią – wtedy Państwową Wyższą Szkołą Sztuk Plastycznych, dziś ASP. Wykładał przez wiele lat podstawy kompozycji. Jego studentem był m.in. Jerzy Grzegorzewski, jeden z najwybitniejszych twórców polskiego teatru. Opowiadał o tym Maryli Zielińskiej w 2017 roku do książki „To. Biografia Jerzego Grzegorzewskiego", która zostanie wkrótce wydana: „Zaproponowałem Grzegorzewskiemu asystenturę po jego nieudanym dyplomie. Chciałem, po pierwsze, zaprotestować przeciwko niesprawiedliwości (nie docenili go), a po drugie, miałem akurat wolny etat i mogłem go zatrudnić. Bardzo by mi się podobało, gdyby był moim asystentem. Ale powiedział mi: Panie Profesorze, bardzo dziękuję, jestem zaszczycony, ale właśnie zdaję do szkoły teatralnej w Warszawie. (...) To był niesłychanie inteligentny człowiek, nietuzinkowy".