Mogą do nich nastrajać pogróżki pewnego mocarstwa. Potrafi inwazja za miedzą, inne wojny, myśl o dalekich cierpieniach między jednym naszym oddechem a drugim. Za rogiem kolejne lokale po niedawnych sklepach zioną pustką; w różnych krajach bankructwa wielkich, upadki rządów, zamieszki. Rysa za rysą naznacza konstrukcje, które obiecywały bezpieczeństwo.
Trudno, żeby czasem i nas nie dotknęło zmęczenie materiału. W tych dniach słucham debaty nad poezją, wtem jednemu z uczestników wymykają się słowa o katastrofie grożącej światu. Odbieram w urzędzie nowy dowód osobisty, zauważam, że jego ważność wygasa w roku 2034, i na myśl o przyszłości mnie też ciut nieswojo. Zachodzę do księgarni, a tam niejedna książka ma w tytule wojnę, koniec, upadek, schyłek. Koniec czego? Na pozór jakichś politologicznych -izmów, ale tak naprawdę naszego świata. Jedni myślą o tym z trwogą, inni z nadzieją i pęknięcie pogłębia się też między nami. Ale wszystkich mogą teraz ogarniać takie czy inne lęki.
Czytaj więcej
Arcydzieło odkrywa naszą wspólność z kimś, kto je stworzył. Przekracza wtedy granicę dzielącą nas od umarłych, przełamuje bariery czasu i przestrzeni, różnicę między doznaniem realnym a wirtualnym. Ale nie wiadomo, kiedy zechce – jak tego roku przekonałem się w paryskim Luwrze.
Więc czego mogę wszystkim życzyć? Najpierw zdrowia, i to nie dla konwenansu. Z kilkorga stałych noworocznych gości żony i moich umarł w lutym jeden, w listopadzie równie nagle drugi. Dla obu już nastąpił koniec świata – nie wiadomo, ziemskiego czy wszelkiego. Drony w tkankach, rakiety w układzie krwionośnym zaskakują tak samo jak wojenne. Nawet bez tych ostatnich nasz rok wygaśnięcia nie daje się przewidzieć, a nasze rachuby często zawodzą. Ale i lęki nie zawsze się potwierdzają. Tylko nie wiem, czy to już jakaś pociecha.