Jakub Ekier: Jak psy czy jak psowie

Czy zwierzę umiera, czy zdycha? Za drugim słowem optuje wybitny językoznawca Jerzy Bralczyk. Dyskusja, jaką tym wszczął, pokazała ludzkie poczucie władzy poprzez język. W imię tej władzy jestem za słowem „umiera”.

Publikacja: 16.08.2024 17:00

Jeden z publicystów i sam Jerzy Bralczyk twierdzą, że wywyższenie zwierzęcej śmierci grozi autodegra

Jeden z publicystów i sam Jerzy Bralczyk twierdzą, że wywyższenie zwierzęcej śmierci grozi autodegradacją człowieka. Czyżbym musiał dopiero tę śmierć poniżyć, by poczuć się kimś?

Foto: PAP/Zbigniew Meissner

Stojąc w bałtyckiej wodzie, widzę niesioną przybojem chełbię i kolejne. Niektóre być może, ugrzęznąwszy w piasku, uschną. A to przywodzi mi na myśl pytanie, jakie (w przekładzie Marii Przybyłowskiej) zadaje Elias Canetti: „Czy zwierzęta mniej się boją, bo żyją bez słów?”.

Chełbi nie pocieszy przed śmiercią formuła obrzędu ani czyjekolwiek odezwanie, nie upamiętni imię wyryte w granicie. Tylko homo sapiens ma po temu odpowiedni język. Ten opisuje nawet sam siebie, dzieli się na etniczne odmiany, w każdej inaczej porządkuje rzeczywistość, rozróżniając czy to siedem podziękowań według relacji społecznej, czy 30 równorzędnych nazw śniegu. W tym przywileju nie widzę swojej zasługi.

Czytaj więcej

Jakub Ekier: Na jednym straganie

Zwierzę umiera, czy zdycha? Dyskusja, która pokazała ludzkie poczucie władzy poprzez język

Tylko także ktoś z ludzi umiał ze słów złożyć (objawioną według trzech religii) Księgę Rodzaju, w której Stwórca powierza ludzkości władzę nad ziemią. A tę władzę homo sapiens poszerza także słowami. To wykuwa je na kamiennych tablicach, to wpaja adeptom sztuk wyzwolonych; raz nimi nakazuje „ostateczne rozwiązanie”, raz tworzy Powszechną Deklarację Praw Człowieka. Przez ten czas awansuje też sam siebie nazwą „korona stworzenia”.

Czy zwierzę umiera, czy zdycha? Za drugim słowem optuje wybitny językoznawca Jerzy Bralczyk. Dyskusja, jaką tym wszczął, pokazała ludzkie poczucie władzy poprzez język. W imię tej władzy jestem za słowem „umiera”.

Wracając na plażę, spostrzegam, że na moim ręczniku zagościł kosarz. Leciutko strącam ośmionoga, by pomaszerował w dal. Zgnieść go byłoby „nieludzkie”. Tym słowem nieraz potępia się złe traktowanie zwierząt. Polska fraza „ludzkie traktowanie” znaczy tyle, że „korona stworzenia” ma obowiązki wobec innych istot. Nie żeby te miały swoje prawa… Trudno. Ale skoro nas obdarzono godnością tak hojnie, to może by się odrobinkę nią podzielić?

„Zdycha bydło, ptastwo, ryby albo zły jaki człowiek” – podaje w XIX-wiecznym słowniku Samuel Bogumił Linde, i do dzisiaj ten czasownik zrównuje „braci mniejszych” z niegodziwcami. Bronić tego? Przecież słowo „umierać”, jak głosi Słownik Staropolski, odnoszono do zwierząt już w XV wieku. A i dziś je dopuszczają wybitni językoznawcy – Katarzyna Kłosińska i Mirosław Bańko.

Czytaj więcej

Jakub Ekier: Stulecie pana Siłaczka

Wywyższenie zwierzęcej śmierci grozi autodegradacją człowieka?

Jeden z publicystów i sam Jerzy Bralczyk twierdzą, że wywyższenie zwierzęcej śmierci grozi autodegradacją człowieka. Czyżbym musiał dopiero tę śmierć poniżyć, by poczuć się kimś? Profesorowi szło także o zróżnicowanie synonimów. Wiele z nich wypierają medialne wytrychy słowne, argument jest mi więc bliski. Zaraz jednak przypominam sobie inny zapisek Canettiego: „Przeżyć śmierć zwierzęcia, ale jako zwierzę”. I niewyobrażalność obu doznań jakoś je dla mnie zrównuje.

Zwłaszcza że władza słów bywa złudna. Jadąc rowerem z plaży, swoim widokiem płoszę kota. Nie znając płci osobnika, ja pomyślę o nim w rodzaju męskim, Anglosas w nijakim, Niemiec w żeńskim – ale nic to nie zmieni w kocim istnieniu. Mowa jest tylko umową, którą stale, chcąc nie chcąc, renegocjujemy. Ukryty w niej światopogląd nie trwa wiecznie. Polskie formy męskoosobowe na przykład, podpowiadające wyższość płci brzydkiej nad resztą stworzenia, przyjęły się od jakiegoś XVIII wieku. Ale nie dla wieśniaczki w powieści Olgi Tokarczuk „Prawiek i inne czasy”. Ta mawia: „psowie, kotowie”. A ja, choć przeciwny rewolucjom w języku, przyklasnąłbym ewolucji w tę stronę.

New Age – powie ktoś. A jakie zarzuty nie padały w dyskusji o „zdychaniu”! „Religia Zielonego Ładu”, „woda na młyn radykalnej prawicy”… Bardziej niż takie etykietki cenię to, co w swoim artykule dla „Gazety Wyborczej” Marcin Matczak określił pięknie jako „myśli niedokończone”.

I nie boję się, że w tych myślach zagubię ludzką wyjątkowość. Wiem, że żadne zwierzę nie utworzy, jak ludzie w najechanej Ukrainie, wolontariatu dla ratowania zwierząt. Ale tak samo żadne dla zabawy, jak rosyjscy najeźdźcy, nie spali w pewnej stadninie większości koni. Mniej mam obaw, czy człowiek będzie nadal koroną stworzenia, więcej – jaką będzie. Czy nie aby (jak drwił Stanisław Jerzy Lec) cierniową.

Stojąc w bałtyckiej wodzie, widzę niesioną przybojem chełbię i kolejne. Niektóre być może, ugrzęznąwszy w piasku, uschną. A to przywodzi mi na myśl pytanie, jakie (w przekładzie Marii Przybyłowskiej) zadaje Elias Canetti: „Czy zwierzęta mniej się boją, bo żyją bez słów?”.

Chełbi nie pocieszy przed śmiercią formuła obrzędu ani czyjekolwiek odezwanie, nie upamiętni imię wyryte w granicie. Tylko homo sapiens ma po temu odpowiedni język. Ten opisuje nawet sam siebie, dzieli się na etniczne odmiany, w każdej inaczej porządkuje rzeczywistość, rozróżniając czy to siedem podziękowań według relacji społecznej, czy 30 równorzędnych nazw śniegu. W tym przywileju nie widzę swojej zasługi.

Pozostało 85% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Piotr Zaremba: Granice sąsiedzkiej cierpliwości
Plus Minus
Nie dać się zagłodzić
Plus Minus
„The Boys”: Make America Great Again
Plus Minus
Jan Maciejewski: Gospodarowanie klęską
Materiał Promocyjny
Energetycznych wyspiarzy będzie przybywać
Plus Minus
„Bombaj/Mumbaj. Podszepty miasta”: Indie tropami książki