Skończyła się wojna, świat ledwo dowiedział się o Holokauście, opinia zachodnia żyła Norymbergą, a tu nagle w Polsce znowu mordują Żydów. Już nie Niemcy, ich nad Wisłą nie ma. Na ile to było znaczące wydarzenie w perspektywie międzynarodowej dla budowania wizerunku Polaka-antysemity?
To spojrzenie na nas jako na naród antysemitów nie wzięło się wyłącznie z pogromu kieleckiego. On dla świata był tylko dowodem na prawdziwość tej opinii. To przekonanie wzięło się z wielowiekowego doświadczenia diaspory żydowskiej osiadłej w Polsce. Polska jako żydowski raj to wielki mit. To, że Żydom było u nas lepiej niż w krajach, skąd ich wygnano, wcale nie oznacza, że było im dobrze. Krótko mówiąc, pracowaliśmy na tę opinię przez stulecia, ale najbardziej przed wojną i na przełomie XIX i XX wieku, gdy w Europie powstały dojrzałe ruchy narodowe.
Jak relacje polsko-żydowskie wyglądały wcześniej?
Do połowy XIX wieku to były relacje na wpół feudalne, wywodzące się jeszcze ze średniowiecza. Żydzi byli pewnym stanem, zajmowali się określonymi profesjami, nie aspirowali do innych ról. Zadowalali się jedynie tym, że mogli sobie żyć w spokoju. To im w zupełności wystarczało, a Polacy to tolerowali. Żyd był od handlowania, bo szlachcic uważał, że to niegodne, by chrześcijanin zajmował się taką profesją. Pieniądze – uważano – są brudne, co wynikało z nauczania Kościoła katolickiego. Zupełnie inaczej traktowano je w krajach protestanckich, gdzie dobrobyt i pomnażanie majątku było wręcz dobrze widziane. Jednak u nas każdy szlachcic starał się mieć swojego Żyda: brudnego człowieka do brudnych rzeczy. A ponieważ ten Żyd nie wychodził poza ten stereotyp i poza swoją rolę, to go nawet czasem lubiano i żyło się z nim w dobrych relacjach.
Kiedy zaczęły się problemy?
Gdy zabory zaczęły kruszeć i wyłoniła się szansa na odzyskanie niepodległości. Wtedy na większą skalę zaczęły się ruchy narodowościowe w społeczeństwie polskim, ale także wśród zamieszkujących polskie ziemie Żydów, którzy odrzucili swoją dotychczasową rolę i stereotyp handlarza. Tym bardziej że cywilizacja i postęp technologiczny poszły do przodu i nie było już miejsca na prostą relację szlachcic–Żyd. Zmieniła się w końcu rola szlachty, a w zasadzie już nie szlachty, tylko teraz – właścicieli ziemskich. Pojawili się więc Żydzi, którzy zaczęli aspirować do ról, jakie nie były im wcześniej dane. I nie mówię tu o jakichś wyszukanych rzeczach, ale choćby pojawienie się np. prasy żydowskiej było dla wielu naprawdę szokujące. To nie mieściło się w głowach, że ten „Żydek"nagle chce się stać dla Polaków równorzędnym partnerem. Partnerem, ale także konkurentem. To jest właśnie korzeń problemu polsko-żydowskiego trwającego od przełomu XIX i XX wieku aż do pogromu kieleckiego.
Czyli zgadza się pan, że pogrom kielecki był pewną cezurą?
Tak, bo ci Żydzi, którzy jeszcze widzieli dla siebie miejsce w Polsce, po pogromie stwierdzili, że nie ma sensu tu zostawać. Dla Żydów nie miało znaczenia, czy była prowokacja, czy jej nie było i kto to zorganizował. Ważne było, że zabijają...
Jakie wnioski z tych wydarzeń wyciągnęły komunistyczne władze?
Komuniści zrozumieli, że mają bardzo poważny problem i jedynym sposobem, by go rozwiązać, jest wypuszczenie Żydów z Polski. I przy okazji pozbycie się też problemu zwrotów przedwojennego mienia. Tylko nie mogli tego ogłosić oficjalnie, bo pojawiłyby się głosy, dlaczego Żydom pozwalają wyjechać, a innym nie, a poza tym oznaczałoby to przyznanie się do porażki i pokazanie opinii międzynarodowej, że nowe władze sobie nie radzą z problemem antysemityzmu w komunistycznych już instytucjach. Dlatego dogadali się z tymi, którzy zawiadywali nielegalną emigracją Żydów z Polski, i poinformowali ich, że przymkną oko na ich działalność. I rzeczywiście znaczna część ludności żydowskiej po pogromie kieleckim opuściła Polskę.
A jak układały się losy tych, którzy pozostali?
W kraju umacniała się nowa władza, a im silniejsza się czuła, tym bardziej ograniczała wolność obywateli. W 1949 roku Żydzi stracili jakiekolwiek możliwości swobodnego, zinstytucjonalizowanego działania, a niezależne organizacje żydowskie zostały zlikwidowane. Z ówczasnych relacji żydowskich wyłania się obraz, że trzeba było być naprawdę twardym, by chcieć pozostać w Polsce. Niektórzy nie chcieli zostawiać rodziny, inni postanowili dopasować się do modelu komunistycznego, część uwierzyła w komunistyczne ideały. Zresztą z punktu widzenia Żydów to nie były żadne nowe ideały. Już w czasach zaborów nauczano ich o Polsce, która będzie wyzwolicielką narodów, która przyniesie wolność każdemu człowiekowi. Za II RP to się nie udało, bo sanacja, faszyści... Tak to tłumaczono. Po wojnie więc tę polskość, która sama z siebie miała wyzwolić narody, zamieniono na komunizm, i teraz to on miał gwarantować wolność. Jak to się skończyło, to wiemy: marcem 1968 roku. Wtedy nawet ci, którzy uwierzyli w zbawczą rolę komunizmu, przekonali się, że to nie ma prawa się udać...
—rozmawiał Michał Płociński
Dr Marcin Urynowicz jest historykiem, pracownikiem Biura Badań Historycznych Instytutu Pamięci Narodowej. Specjalizuje się w czasach II wojny światowej i relacjach polsko-żydowskich
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95