Zabrzmiało to bardzo buntowniczo, zwłaszcza że festiwal robiony jest siłami warszawskimi, a szczebrzeszynianie tylko pomagają jak mogą.
Podlasie jest przepiękne. Oczywiście, tak można powiedzieć o każdym regionie. Urok Podlasia ma jednak to do siebie, że jest jakiś poboczny, jakby za miedzą, i nie spotkasz tu straganów z plastikowymi potworkami ani samochodzików, które warczą i trzęsą się za dwa złote. Podlasie jest niebogate, a zatem skromne i prawdziwe. W wąwozach niedaleko Szczebrzeszyna można zobaczyć skrzyp zimowy – jedną z najstarszych roślin na świecie. Wygląda trochę tak, jakby była ukrywającą się arystokracją zwykłej trawy. Wysoka, wyprostowana, jędrna, rośnie tu od prawieków, a jej ciemna zieleń odporna na pory roku przebija się przez największe śniegi. Obfity skrzyp zimowy rośnie regularnie i prosto, więc kiedy się zmruży oczy, wygląda to tak, jakby malarzowi przeszkadzał romantyczny chaos wąwozów i postanowił skontrować go mnóstwem prostych kresek.
Wjeżdżając z powrotem na pola, zostawiamy tę prastarą roślinę we wspomnieniach, bo nie ma jej nawet w opisach flory Podlasia. Może dobrze. Urok tego miejsca to przecież właśnie coś poza naszą cywilizacją, poza blaskiem i sławą. No, właśnie.
Zostałam zaproszona do Szczebrzeszyna na festiwal polskiego słowa pod hasłem „Szczebrzeszyn stolicą mowy polskiej". Pojechałam prowadzić warsztaty z dziećmi na temat polskiej mowy, a materiałem do pracy miały być wiersze Leśmiana, który w tym roku patronował festiwalowi. Kto zna wiersze tego poety, ten zgodzi się ze mną, że niewiele jest wśród nich takich, które nadają się do pracy z dziećmi. Ponieważ jednak w folderze zostałam określona jako „mistrz", więc przygotowałam się rzetelnie, choć nie bez wątpliwości. Ja od lat, do znudzenia walczę z nadużywaniem słowa „mistrz". Tłumaczę, że wyżej od mistrza jest już tylko geniusz. Mistrz to ktoś skupiony na swojej dziedzinie, z mozołem zdobywający kolejne sprawności. W naszych czasach, kiedy wszyscy chwytają się wszystkiego, kiedy wszystkim brakuje na wszystko czasu, mistrza można znaleźć tak rzadko jak skrzyp zimowy. Wielokrotnie rezygnowałam z propozycji, kiedy miałam znaleźć się w gronie ludzi nazywanych mistrzami, mimo że w swojej dziedzinie są oni ledwie na poziomie podstawowym.
Kiedy dojechałam do Szczebrzeszyna, okazało się, ze warszawscy organizatorzy zapomnieli mi powiedzieć o jednym drobiazgu: nie będzie to kilkoro dzieci, lecz dwudziestu kilku dorosłych ze swoim potomstwem. Tłumaczyłam: „Nie jestem na to przygotowana!". Odpowiedziano, że to początki organizacyjne, więc jest trochę bałaganu, ale przecież samo spotkanie z „mistrzem" to przeżycie. Nie mogliśmy się dogadać.