Aby ocenić pontyfikat Benedykta, trzeba najpierw przyjrzeć się Kościołowi, jaki zostawił po niemal 30 latach na tronie Piotrowym Jan Paweł II. Takie obiektywne spojrzenie z polskiej perspektywy jest, delikatnie mówiąc, utrudnione, bo „nasz papież" w oczach swoich krajowych wielbicieli świecił blaskiem tak jasnym, że oślepiał ich, nie pozwalając dostrzegać swoich błędów. Kult, jakim otoczono nad Wisłą „naszego papieża", spowodował, że nawet jego krytycy starali się – i nadal starają – być oględni w ocenach. Szczególnie, gdy czynią to publicznie.
Spróbujmy więc na Jana Pawła II spojrzeć oczyma Benedykta XVI. Jak obecny papież oceniał posługę swojego poprzednika? We wszystkich jego oficjalnych wystąpieniach widać podziw i szacunek dla Jana Pawła II – trudno zresztą oczekiwać czegoś innego, skoro dokonuje się czyjejś beatyfikacji i rozpoczyna proces kanonizacyjny.
Jeśli jednak przyjrzeć się najważniejszym sprawom, jakimi zajął się Joseph Ratzinger jako głowa Kościoła, to widać bardzo silną korektę w stosunku do tego, co czynił jego poprzednik. Benedykt – wbrew pozorom, na które dawali się nabrać powierzchowni obserwatorzy – nie świecił światłem odbitym, bo nie był kontynuatorem linii Jana Pawła. Wręcz przeciwnie – niemiecki papież zajął się wszystkim tym, co jego polski poprzednik zaniedbał lub zlekceważył.
I nie chodzi tylko o różnicę temperamentów czy charakteru między oboma wielkimi papieżami, ale o kwestie dotyczące wizji Kościoła. Jan Paweł II zacierał jego granice, balansował na jego obrzeżach, czasem wręcz je przekraczał, starając się odgrywać rolę moralnego przywódcy świata. Benedykt XVI – wręcz przeciwnie. Grubą linią rysował granice Kościoła i oddzielał to, co mieści się w ramach chrześcijaństwa, od tego, co ewidentnie w tej religii się zmieścić nie może. Chciał być przewodnikiem katolików w ich trudnym sporze z laicyzującym się światem.
Pozorna kontynuacja
Jeśli szukać wyrazistej różnicy między oboma papieżami, to najłatwiej pokazać ją na przykładzie stosunku do innych religii i wyznań. Jan Paweł II to bezkrytyczny optymizm w podejściu do ekumenizmu i dialogu międzyreligijnego, Benedykt XVI to krytyczny pesymizm. Co nie oznacza, że stanowiska te były zupełnie przeciwstawne.
Przypomnijmy zorganizowane przez polskiego papieża międzyreligijne spotkanie w Asyżu w 1986 roku, którego krytykiem był ówczesny prefekt Kongregacji Nauki Wiary kardynał Joseph Ratzinger. Wskazywał on wtedy na niebezpieczeństwo przekazu zacierającego różnice między religiami i przesłaniającego prawdę o Jezusie Chrystusie jako jedynym Zbawicielu człowieka i świata. Odmówił więc wzięcia udziału w spotkaniu.
Krytyków zresztą było więcej. Już wiele lat później jeden z uczestników tego mityngu, znany włoski intelektualista katolicki, historyk chrześcijaństwa Roberto de Mattei wspominał: „w kościele św. Piotra w obliczu Najświętszego Sakramentu, na ołtarzu, w którym przechowywane są relikwie męczennika Wiktoryna, intronizowano posążek Buddy, a przed nim wywieszono chorągiew z napisem »oddaję się prawu Buddy«. Jako katolik odczułem, i nadal odczuwam, odruch wstrętu wobec tego wydarzenia, o którym warto wspominać tylko po to, by się od niego dystansować".
Gdy Benedykt XVI został papieżem, w dziedzinie dialogu z innymi wyznaniami pozornie nic się nie zmieniło. Papież spotykał się i z żydami, i z muzułmanami, i z protestantami. Nawet – wzorem swojego poprzednika – zwołał spotkanie międzyreligijne w Asyżu w 2011 roku. Jednak była to kontynuacja pozorna. Do beztroskiego mieszania symboli różnych religii tym razem w mieście św. Franciszka nie doszło, a różnicę można było dostrzec, uważnie wsłuchując się w słowa papieża, który ciepło, ale z dystansem, odnosił się do przedstawicieli innych wyznań, akcentując możliwość współpracy w dziedzinie etyki i moralności, ale już nie wiary i duchowości.
Wspólnoty, nie kościoły
Stosunek odchodzącego papieża do innych wyznań był bowiem zupełnie inny niż jego poprzednika – Benedykt zawsze wyraźnie wskazywał różnice między religiami i granice, których nie wolno przekraczać. Podczas nieszporów ekumenicznych w Ratyzbonie w 2006 roku podkreślał na przykład, że podczas spotkań międzyreligijnych (a więc z wyznaniami niechrześcijańskimi) należy unikać pokusy, „aby osłabić lub zupełnie ukryć kluczowe wyznanie w Jezusa Chrystusa". – Zaświadczajmy o naszej wierze tak, aby objawiła się ona jako siła miłości, aby świat uwierzył – mówił papież i jego słowa odczytywano nie bez racji jako wezwanie do nawracania wyznawców innych religii. O nawracaniu pogan Benedykt mówił zresztą wiele razy, także podczas wizyty w Angoli, gdy wezwał do przekazywania przesłania Chrystusa ludziom wierzącym w czary, którzy żyją w strachu przed duchami i złymi siłami.
Jana Pawła II pamiętamy ubranego w meksykańskie sombrero czy indiański pióropusz. A także w strój rytualny Masajów czy w czapkę papuaskiego czarownika. Podobnych zdjęć Benedykta nie ma. Czy to – znowu – tylko odmienność charakterów? Można domniemywać, że coś znacznie więcej, że to głęboka różnica teologiczna. Odchodzący dziś papież chwalił wielokrotnie duchowość katolików spoza Europy, szczególnie afrykańskich. Ale równocześnie był zawsze przeciwnikiem daleko posuniętej inkulturacji – a więc nadmiernego wykorzystywania elementów lokalnej kultury i wierzeń w duszpasterskiej działalności Kościoła.
Podczas podróży Jana Pawła II wielokrotnie w liturgii wykorzystywano choćby miejscowe tańce, częstokroć wywodzące się wprost z pogańskiej religijności. Benedykt XVI uznał takie pomysły za nadużycie i ukrócił je. Przypomnijmy wypowiedź arcybiskupa Piero Mariniego, jednego z głównych watykańskich modernistów, mistrza ceremonii papieskiej, który w 2006 roku w wywiadzie dla włoskiego magazynu „Affari Italiani" z sentymentem przywoływał pontyfikat Jana Pawła II jako czasy, gdy miał wiele swobody dla realizacji swoich pomysłów liturgicznych. W epoce Benedykta XVI arcybiskup Marini musiał ograniczyć swoją radosną twórczość, bo następca polskiego papieża był znawcą liturgii. Zwykle przeglądał plan przygotowywanych przez mistrza ceremonii uroczystości i nanosił korekty dostosowujące przebieg nabożeństw do klasycznych kościelnych zasad.
Za czasów Benedykta podtrzymane zostały dobre stosunki Kościoła z wyznawcami judaizmu. Ale ton dialogu wyraźnie się zmienił. O ile Jan Paweł II używał czasem – mówiąc o żydach – określenia „starsi bracia w wierze", to Benedykt XVI nigdy sobie na sformułowania tak nieostrożne teologicznie nie pozwolił. Odwiedził Izrael i wielokrotnie – w różnych krajach – spotykał się z przedstawicielami społeczności żydowskiej. Oddając narodowi żydowskiemu szacunek, podobnie jak jego poprzednik, umieścił karteczkę z modlitwą w szczelinie Ściany Płaczu w Jerozolimie. Ale to za jego pontyfikatu padły – w 2009 roku – słowa Giovanniego Marii Viana, redaktora naczelnego „L'Osservatore Romano" (pisma uznawanego za organ Stolicy Apostolskiej) o tym, że nazywanie Żydów naszymi „starszymi braćmi" jest już nieaktualne. Teologicznie tę deklarację należy odczytywać w następujący sposób: jedyną prawdziwą kontynuacją biblijnego Izraela jest Kościół katolicki będący nowym Izraelem, a współczesny judaizm rabiniczny jest już daleki od wiary Starego Testamentu.