Brexit był szokiem, ale elity unijne pogodziły się z nim, traktując jako zjawisko mniej groźne niż wydarzenia w Polsce, na Węgrzech czy w Stanach Zjednoczonych. Więzy ekonomiczne nie zostaną przecież naruszone mimo zmian reguł gry, a elita brytyjska pozostanie w obozie liberalno-lewicowego „postępu". Ewentualny powrót do Unii to kwestia techniczna.
Polska czy Węgry to inny wymiar, to zakwestionowanie ortodoksji nie tyle politycznej czy ekonomicznej, ile ideologicznej.
Inna jest logika strażników
Brexit to odpowiednik wypowiedzenia umowy międzynarodowej, Polska i Węgry to uderzenie w dogmat końca historii europejskiej, nie mówiąc już o naruszeniu neokolonialnych interesów najsilniejszych w Europie Środkowowschodniej. Rytuał ideologicznej krytyki tych krajów dominuje. Żaden racjonalny argument nie jest wysłuchiwany, ponieważ strażnicy „ortodoksji" poruszają się, jak zauważył Gyorgii Schopflin, były poseł do Parlamentu Europejskiego, w obrębie innej logiki.
Język krytyki jest bowiem językiem „drewnianym". To pojęcie odnoszone do języka sowieckiego. Nie idzie w nim o opisywanie rzeczywistości, lecz o używanie go jako ochrony dogmatu, z obawy, by „ortodoksja" się nie rozsypała. To język ideologii, z definiowaniem np. Trumpa czy Orbana jako „despotów", a nawet „faszystów". To perwersyjne odbicie języka okresu Frontu Ludowego przeciw Hitlerowi lat 30. XX w.
To ponura perspektywa, bo jeśli demokratyczne werdykty, takie jak brexit, zwycięstwo Trumpa, Orbana, Salviniego czy Kaczyńskiego są porównywalne z osiągnięciami Hitlera czy Mussoliniego, albo w wersji light Putina czy Erdogana, to wspólne obywatelstwo ludu z liberalną elitą jest mało prawdopodobne. To istota zaciekłej walki o kulturę. Jak ujął to profesor Uniwersytetu Harvarda (sic!) Mark Tushnet, zwracając się do wyborców Trumpa w obliczu możliwości jego zwycięstwa w 2016 r.: „Przegraliście, musicie zniknąć, a jeśli nie, to zamkniemy was w getcie".